Życie społeczne - Kościół, szkoła, administracja

Fragmenty do słuchania

Mirosław Ilnicki

Mirosław Ilnicki

Tadeusz Brzeziński

Irena Wiśniewska

Wiktoria Wysopal

Helena Kapuścińska

Helena Kapuścińska

Eugeniusz Kubiaczyk

Fragmenty do czytania

Ludwika Czyżewska

W Krzyżu byli ludzie u władzy z Poznania i tam skądś jeszcze, wszyscy poprzyjeżdżali. Najpierw był taki pan, burmistrz czy wójt na niego mówili, chyba też był ze Wschodu. On potem nazwisko zmienił, bo się nazywał inaczej, a potem Kalinowski miał nazwisko. Hochwajada się nazywał wcześniej. Nie wiem, co to za nazwisko było, chyba ze Wschodu. Dobry człowiek był. To on był jako ten główny, co się teraz burmistrz nazywa. Jak już myśmy tu przyszli, to właśnie Rosjanie już zdawali to wszystko, i Polacy obejmowali urzędy. I na kolei, i urząd miasta, potem się zawiązał ośrodek zdrowia. Po kolei się wszystko unormowało.

Florian Klijewski

My nazywamy ten kościół kolejowym od początku, bo my, kolejarze, myśmy się tym kościołem zajmowali. Myśmy to remontowali, bo to był kościół tego wyznania, co Niemcy mają – protestancki. Tam były balkony z jednej, z drugiej strony, tośmy rozebrali. Byli wspaniali kapłani, żeby tacy kapłani byli, jak był pierwsza nasz proboszcz, już na pewno nie żyje, zakonnik franciszkanin… To był wspaniały człowiek. Człowiek nie myślał o niczym, tylko żeby coś robić dla kościoła.

Florian Klijewski

Była taka gadka, że wyznawcy wiary ukraińskiej, prawosławni, chcieli przejąć nasz kościół kolejowy. Przyjechali raz ci Ukraińcy. To już chyba było po tym, jak ja wróciłem z wojska, to było jakoś między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem. I oni przyjechali. Księża dowiedzieli się, że ci przyjadą, i będą odprawiać to swoje nabożeństwo, w naszym kościele kolejowym. Jak ten nasz ksiądz franciszkanin wyszedł po mszy świętej – myśmy byli w kościele na mszy – i on wyszedł z tego kościoła, i pojechał na plebanię, bo tu plebanii nie było, bo już szkoła zawodowa zrobiła sobie bursę dla dzieciaków. Jak on przyjechał, ten pop, i wszedł do kościoła, i do zakrystii się przebierać poszedł, to organista i my, tam było paru mężczyzn, wzięli my i nie dali mu możliwości, żeby on się przebrał, i odprawiał tę mszę świętą. A tych wiernych ich wyznania przyjechało dość dużo. No ale że to nie udało się, to my ich zaprowadzili grzecznie wszystkich na stację, oni wsiedli w pociąg i pojechali. I gdzieś tam w Starym Kurowie czy gdzieś wysiedli. A nasz kościółek został nasz. Oni może myśleli, że ten kościół jest zaniedbany, nieczynny, oni sobie to wezmą, zagospodarują, ale źle trafili bo to już było zagospodarowane.

Helena Kapuścińska

Chłopcy się zjeżdżali z Poznańskiego, tu dziewczyny z Szamotuł, z Chodzieży, chłopcy z Leszna, z Gniezna… Zrobili sobie drużynę piłkarską, był pan Zięba z Krzyż, i pan Klemens, no i oni w piłkę grali, i jeździli, a my za nimi im kibicować. I tak wspólnie jakoś wszystko się toczyło. A tak w ogóle to tylko dworzec był ważny w tym mieście. Tu na dworcu ludzie mieszkali, bo tu jeszcze były takie – mówią, że miny, że nie było to rozminowane. Więc dworzec, i ten most, to był cały nasz świat – cały dniami staliśmy, patrzyliśmy na te pociągi, na te tranzyty rosyjskie na front i z frontu, i te ładunki, na to wszystko… I całe nasze życie się na tym dworcu toczyło.

Aleksander Mądrawski

W Krzyżu pierwszym burmistrzem był Spławski, on później węgiel po Krzyżu rozwoził. I on podpisał Rosjanom rozbiór mączkarni. Mączkarnia była tam, gdzie teraz fabryka mebli. I on podpisał, zgodził się na wywiezienie tego wszystkiego. Tam robiono z ziemniaków różne rzeczy, mączkę, dla dzieci takie różne proszki. To wtedy burmistrzem, był Spławski, a później już nie pamiętam, kto. Ale to był pierwszy burmistrz w Krzyżu, i podpisać się umiał już po polsku. Był z Drawska.

Mirosław Ilnicki

W roku 1957 założone zostało kółko rolnicze w Hucie Szklanej. Ja byłem członkiem tego kółka, ponieważ jeszcze gospodarzyłem razem z rodzicami, wpisałem się jako członek tego kółka pozostający na wsi. Ojciec mój zresztą też należał do tego kółka rolniczego, bo i przed wojną był w takim kółku. Zaczęła się ta pierwsza działalność, pierwsza możliwość kupna maszyn nowych. To już była wielka pomoc, wielka radość z tego powodu, że już była wolność, swoboda, ludzie składali pieniądze i kupowało się wspólnie maszyny. Rozwój i postęp wiedzy rolniczej przez kółko był,  były organizowane wieczorki, spotkania z fachowcami: z agronomami, z zootechnikami, z lekarzami weterynarii. Był tzw. Uniwersytet Ludowy w Hucie Szklanej. Założony został przez kółko, któremu ja cały czas przewodniczyłem. Ta wiedza rolnicza była zdobywana wszechstronnie przez wielu chętnych. Ten rozwój był zasadniczo widoczny i odczuwalny materialnie u każdego rolnika.

Walentyna Suryn

W 1949 roku mąż postanowił zostawić gospodarstwo, zdać to gospodarstwo i objąć pracę w szkole. Trochę poczuwaliśmy się, powstawały polskie szkoły, a nauczycieli było brak. Pamiętam, przyjechał do nas inspektor szkolny z Trzcianki i po prostu przemówił do sumienia nauczycielskiego. Mówił: – No jak, nauczyciele, wykształceni, przygotowani zawodowo i siedzą na roli, a dzieci nie ma kto uczyć.  I prosił męża, żeby pomógł z taką ekipą remontować szkoły w terenie. Pamiętam, że chyba z pół roku mąż remontował szkoły, w Herburtowie, Marianowie, w Wieleniu też. W 1949 roku, po śmierci mamy –  już miałam wtedy dwoje dzieci,  bo w 1945 we wrześniu urodził mi się syn, i z dwójką dzieci, i z dobytkiem gospodarczym, bo już mieliśmy konia, z UNRR-y mieliśmy krówkę i konia z UNRR-y, dochowaliśmy się troszkę świnek, ptactwa – przyjechaliśmy do Herburtowa. To jest wieś odległa o jakieś 5 –6 kilometrów od Krzyża. Mąż objął pracę w Lubczu Wielkim, bo tam też szkołę wyremontował, a ja objęłam pracę w Herburtowie, już zaczęłam pracę Dzieci były trochę podchowane, chłopczyk miał 3-4 latka, dziewczynka 6, więc poszłam do pracy w szkole. W Herburtowie pracowaliśmy do 1951 roku, do grudnia. To znaczy ja pracowałam w Herburtowie, mąż w Lubczu. Dlaczego przeprowadziliśmy się do Krzyża? Taki nastał czas… My jako nauczyciele musieliśmy agitować na rzecz organizowania kołchozów na wsi. A mąż jako naprawdę uczciwy, solidny Polak, patriota, absolutnie, po prostu moralnie nie mógł tego robić. I postaraliśmy się o wyjazd i objęcie pracy w szkole w Krzyżu.

Irena Wiśniewska

Pierwsze wrażenia z Kuźnicy – super! Ja miałam bardzo dobrze, chociaż mieliśmy daleko, mieszkaliśmy na wybudowaniu, ale bardzo dużo młodzieży było. Moja klasa na przykład to była klasa zbierana, co było tak, że nawet i 30 rocznik chodził, chłopaki z Żelichowa, bo w Żelichowie były tylko 4 klasy, w Przesiekach 4, a w Kuźnicy było 7. Tak, że do 5 klasy już do Kuźnicy wszystko dochodziło. To przecież dzieci chodziły z Pestkownicy, to jest kawał drogi na piechotę. To była starsza młodzież! I nas było w 7 klasie, na przykład było nas 16, 6 dziewcząt i 10 chłopców.

Irena Wiśniewska

Do komunii przystępowałam, to uczył nas ksiądz Borkowski, z Krzyża dojeżdżał. Komunii udzielał nam ksiądz Gorczyca, to były początki, ta pierwsza komunia tutaj. Uczył nas właśnie ksiądz Borkowski, to był zakonnik, był w brązowej sutannie, i on rowerem przyjeżdżał nas uczyć. I później do komunii szliśmy, jak która matka w czym miała – bo ja na przykład szłam w różowej sukience, bo mamusia, ja nie wiem, czy nie było wtenczas, czy jak, w każdym bądź razie w tej sukience szła siostra podczas wojny tam, i w tej sukience ja poszłam do komunii tutaj. Po komunii zorganizowały matki kakao i placek. To w szkole żeśmy dostali, były stoły poustawiane, i tam było gorące kakao, i był placek. I myśmy to zjedli, i każdy szedł do domu, i już było po komunii. W domu mamusia zrobiła jakiś lepszy obiad, jakąś kurę zabiła, i to była cała uroczystość. Tyle, że dostaliśmy zdjęcia grupowe, nie było pojedynczych zdjęć, tylko grupowe. Każde dziecko dostało, tak, że ja do dzisiaj mam to zdjęcie i do dzisiaj mam jeszcze gdzieś ten obrazek mój od komunii.

Wiktoria Wysopal

Kościoły były tu od początku. W tym naszym kościele parafialnym, to z Centrali był ksiądz, gdzieś ze Sącza, czy z Nowego, czy ze Starego. Właściwie to mój mąż też ze Sącza. I ten ksiądz ze Sącza, bo jak przyszedł do nas – on się dowiedział, że to ludzie z Krakowskiego, to przyszedł, a ja miałam małe dzieci, takie małe, to siedziałam z dzieciakami, a mąż rozmawiał – i właśnie opowiadał: – Przyzwyczaicie się, tu nasi ludzie z Krakowskiego, z różnych stron, zobaczycie, będziecie zadowoleni. Tak nas pocieszał.

Wiktoria Wysopal

Szkoła wyglądała dobrze, lepiej jak teraz. Bo teraz już są te ławki brzydkie. A to były takie dobre ławki, prawdziwe. Bo my sprzątały, bo to ławki wszystkie na kupie, na kupie, w jednym miejscu stały, my malowali całą klasę, jedną, drugą, i później tak każdy z rodziny, z każdej rodziny ktoś jeden szedł i tam ustawiał. Bo jak się zebrało więcej kobiet, to okna myły, podłogi malowali mężczyźni, a pierw były myte, i ustawiali te ławki. Wszystko tak, jak się należy, wszystko porobione. Nauczyciele to początkowo jeden jakiś taki kawaler był, to tam u kogoś mieszkał blisko koło szkoły. A później przeprowadziła się nauczycielka z rodziną, i tam, gdzie teraz sala jest, tam jest taki domek, tam mieszkała. Nauczycielka była chyba z Drawska.

Zygmunt Wojciechowski

Ja po prostu dużo grałem w piłkę nożną, stworzyliśmy tu LZS [Ludowe Zespoły Sportowe], finansowany z własnych środków, zabawy trzeba było robić, żeby dofinansować różne zakupy. Częściowo finansowali nasz sprzęt z powiatu, można było coś wywalczyć. Później kolegów dosyć sporo, właśnie jeden dostał się do powiatu, dwóch ich pracowało w powiecie, to zawsze jakieś chody były. Zawsze jak zabawa, to trzeba było tak pilnować, żeby gdzieś te zabawy nie były w pobliżu. Robiliśmy, jak to się nazywa, afisze, taki tu był nauczyciel, miał zdolności malarskie. My rozsyłali te afisze, to wiara to po prostu jak na wystawę się schodziła, w Krzyżu, w Wieleniu, do Człopy my nawet jeździli. Sala tu przecież jest na miejscu, i to duża, największa w gminie. Tam był klub „Ruch”, bo tam zaraz pobocze jest. Bramka czy drzwi się odsuwały, za mało było pomieszczenia, to się rozsuwało, i można było stoły dostawić. W piłkę grało z 15, 16 osób, nawet później część z Krzyża poprzychodziła. Bo w Krzyżu „Kolejarz” się rozleciał. To ta część, co pracowała w meblarni i grała w „Kolejarzu”, później przeszła do nas. Jeden kolega pracował w meblarni, to dużo pościągał. Chętni byli, po każdej imprezie jakieś tam przyjęcie, balety, my co sobotę mieli zabawę, wieczorki były, orkiestra, muzykanci byli, tu akordeonista jeden, drugi. I później służyliśmy w  ZMW [Związek Młodzieży Wiejskiej], też przyjechali z powiatówki, zebranie było. Odtąd można było korzystać z ulg na zabawy czy inne podobne rzeczy. Bo LZS po prostu nie miał ulgi, musiał podatek płacić, a ZMW miało, zabawy robiło się przy ZMW, a pieniądze szły do klubu. Możliwości były. Ale z tym, że kontrole były, trzeba było się rozliczyć w powiecie, to znaczy w związku. Trzeba było po każdej zabawie mieć protokół, komisyjne, ile biletów, ile dochodu z bufetu, ile orkiestra, pilnowali nas. Tak mocno przekrętów to nie można było zrobić. Z tym, że na poczęstunek po zabawie to wiadomo, że było. Człowiek w końcu całą noc musiał warować, bo jakiś porządek trzeba było utrzymać. Przy biletach trzeba było siedzieć przynajmniej od szóstej do północy, bo wiara czekała pod oknami, żeby wejść za darmo, to czasami trzeba było posiedzieć trochę dłużej. Ja bardzo się wybawiłem, nie żałuje tego, bo synowie to się nie wybawili tyle co ja. Były te wieczorki, po każdym meczu, nawet kibice sami je robili, jak się przyjechało, w Rosku, Wałczu, Wronkach, Szamotułach, Obrzycku, gdzieś tam w Czarnkowie, Trzciance, Pile... To były normalnie rozgrywki, organizowane przez Poznań, PZPN poznański.

Alfons Wyrwa

Przyjeżdżali tutaj repatrianci, i to przyjeżdżali takimi grupami. Jak takimi grupami przyjechali, to tutaj od stacji, gdzie była ulica Kolejowa, a teraz zrobili Wojska Polskiego do samego końca, to tam przeważnie przyjechali ze Lwowa i z okolic Lwowa. Tylko po lwowsku rozmawiali! Bardzo weseli ludzie. Później oni już wszyscy pracowali na kolei przeważnie. Teraz ich już nie ma, teraz jak się czasami po cmentarzu chodzi, przeczyta nazwisko, to już tego nie ma, tego nie ma… A ci młodzi nie umieją tak mówić, jak oni. I oni takie wice różne umieli, jak były przedstawienia jakieś, to takie bomby zalewali! A z innych stron też później przyjechali. Z różnych stron byli, ale nie zawsze zostawali na stałe. Bo na przykład przyjechali, i skądś się dowiedzieli, że ich tam ktoś gdzieś jest, i wyjechali od razu, i tam są. Najpierw od razu się gdzieś ulokowali, a potem pojechali, dużo tutaj do Gdańska pojechało. Ja tylko jeden, co tutaj tak długo mieszkam, a tak tutaj to wszystko jest zmienione.

Jadwiga Rutkowska

Figurkę postawiłam tu na rogu, za własne grosze, tę Matkę Boską, i tam jest napisane, tablica wisi: „Matko Najświętsza, błogosław nam na odzyskanej ziemi polskiej”. Bo prawdopodobnie to Polska była, tylko Niemcy, hapes gewejze, oni nam te ziemie podobno zabrali. Czy ja wiem, czy to prawda, jak to historia mówi? Nie czepiał się mnie nikt za to, i bardzo dużo ludzi szło, i chyba się modlili, bo stali tam długo, dużo ludzi pod tą figurką stało. Ja tak czasem z daleka obserwowałam, czy ktoś coś nie ukradnie, postawiłam zawsze flakon z kwiatami, jak i do dzisiaj stawiam, to nie widziałam, żeby kto dotknął się Bozi. Figurę kupiłam, nie wiem, czy to w Poznaniu, czy gdzieś, już tyle lat minęło… To było w jakimś zakładzie. Jak myśmy się tu już osiedlili, co tam było na tym miejscu? Nic nie było, taki stał kąt. I postawiliśmy figurę tam, bo tak gdzie – koło domu to krowy, świnie, psy chodzą. Wypatrzyliśmy takie miejsce, i państwo się zgodziło. Trzeba było o zgodę pytać, za zezwoleniem tylko, nie mogli my sami tak sobie postawić. To musiało z gminy pozwoleństwo mieć. Ale dali, bo powiedzieli my, co chcemy postawić, nie powiedzieli przecież, że postawimy dla psów jaką budę czy coś, tylko że tam chcemy postawić Matkę Boską, żeby nam błogosławiła nadal. I chyba mi ta Matka Boska błogosławiła: dzięki Bogu, wychowałam troje dzieci, i wszystkich mam szczęśliwych.