Powroty Niemców do Krzyża

Fragmenty do słuchania

Bazyli Komarnicki

Zygmunt Wojciechowski

Anna Marcinkowska

Fragmenty do czytania

Helena Kapuścińska

Parę razy byli Niemcy na naszej ulicy, oglądali nasze budynki. Nawet z nimi rozmawiałam, choć im mówię, że już dużo zapomniałam, żeby się nie przestraszyli mojego niemieckiego. Były nawet tutaj panie u mnie, miałam ciasto, zaprosiłam je. Pamiętam, dali Agatce 20 marek na wełnę dla Emilii, bo była mała. Byli, tak oglądali tutaj, przyjechali tutaj do znajomych do Drawin. Latem przyjeżdżają czasem tutaj. Już dziadkowie wnuki przywożą, pokazują, gdzie mieszkali, i mówią: – Och, jak się ta ulica zmieniła. Rzeczywiście, bo tu takie duże drzewa były, a wszystko wycięte, nowe chodniki, nowe okna. Tak tu się wszystko zmieniło, się dziwią. Do kościółka tutaj idą zobaczyć, i oglądają. Rozmawiałam z nimi, i mówił mężczyzna, że oni tu mieszkali, ojciec był konduktorem, do Wałcza, do Deutsche Krone jeździł, był konduktorem. Czasem przyjadą.

Cecylia Machowina

Jeszcze za męża życia przyjechała właścicielka nasza. Jeszcze jabłonka stała, którą ona sadziła, ona dostała potem taką rdzę i wtedy mąż ją wyciął. Ona przyjeżdżała tutaj do pani Szulcowej, pani Szulcowa też jest w starszym wieku. Pytała się, kto mieszka na tym jej miejscu, bo ona to drzewo sadziła, i oni tu mieszkali. Nie wiem, czy miała rodziców emerytów, bo słyszałam, że ten dom to Niemcy wybudowali dla emerytów. Sama była w średnim wieku. Mąż upiekł blachę placka i mówi do tej Szulcowej, że ta pani może przyjść: – A ty będziesz tłumaczyć. Do tej Szulcowej tak mówi, bo my nie umiemy. Dwa razy byli u nas. Ona przez tych Szulców tu przyjechała, ona do nich na wakacje przyjeżdżała i wtedy się pytała, czy może nas odwiedzić. No i przyszła popatrzeć, jak tu prowadzimy ten dom. Wtedy ona, Szulcowi, przyszła i mówi: – Machowinki, przyjmiecie Niemców? Bo przyjechali do mnie na wakacje i chcieliby zobaczyć dom w środku i ogród. Czy to jabłko jeszcze jest, szara reneta, czy jeszcze stoi.

Delfina Surdel

Oni tu dwa razy byli odwiedzić, czy trzy nawet, ci, co tu mieszkali – to znaczy ich dzieci, bo rodzice już nie żyją, to jest dom budowany w czternastym roku. Ale ich dzieci. Przyjeżdża siostra z bratem tutaj, już byli dwa razy, teraz trzeci raz byli, a teraz syn się wybudował, to do syna teraz też pojechali. Tam ostatnio byli, on trochę po niemiecku umie, ja to z nimi nie pogadam, bo nie znam niemieckiego. Jeszcze jako dziecko trochę umiałam, ale wszystko zapomniałam. Po raz pierwszy to obserwowali, zdjęcia robili, przyszli na podwórko, w końcu trzeba było zaprosić, bo jak to, nie można tak. To u nich tylko jest tak, że jak się nie zapowie, to nikogo do domu nie wpuszczą. Dosyć sympatyczni, nie można powiedzieć, mili, nie można narzekać.

Irena Wiśniewska

Syn właściciela tego domu to przyjeżdżał do nas w odwiedziny. Po moim teściu to jest dom i przyjeżdżał tu Niemiec z żoną i synem. Oni przyjechali raz odwiedzić, i później ktoś im powiedział, ze tutaj syn mieszka tego właściciela, i oni przyszli. I on, ten Niemiec, umiał trochę po polsku, a miał żonę Ślązaczkę, więc ona też tam kapowała coś. Ona nie chciała mówić, ale kapowała, bo nieraz widziałam po jej minie, że ona wie, o co chodzi. I oni tak u nas co roku byli, bardzo im się podobało. My do nich nic nie mieli, oni do nas nic nie mieli, i ja ich zawsze jak mogłam, to ugościłam, i spali tu u mnie.

Irena Wiśniewska

My mieliśmy taki okres jeden z Niemcami, że nas tutaj Niemcy najeżdżali. To było chyba ze dwa lata. Tam takie jezioro jest na krzyżówkach, to tam oni mieli zjazdy, oni tam jakieś narady mieli, ja nie wiem, mówili, że oni tutaj wrócą, a jak nie oni, to ich dzieci, ale pozabierają swoje. To było jakiś czas tak. A myśmy zawsze taką nadzieją żyli, że przecież nas tak nie zostawią na ulicy, to na pewno sprawa musi się oprzeć o rząd, a rząd jak im odda, to nam musi gdzieś dać. A później się uspokoiło. To było jakieś 12-13 lat temu. Wcześniej w ogóle nie przyjeżdżali, później zaczęli przyjeżdżać. ale to tak nieraz w niedzielę albo w sobotę, tak 15, 12 samochodów, co rusz, to dwa-trzy, dwa-trzy, i na cmentarz. Jeszcze w tym czasie – u nas zlikwidowali cmentarz niemiecki, wszystkie groby…To trochę też brzydko zrobili, bo mogli to zrobić zabytkowy, a nam wyznaczyć inny cmentarz. Ale wszystko wywalili, za cmentarz, na plac, a oni przyjeżdżali, i tylko kamerowali, i zdjęcia robili, i wszystko to widzieli. Ale to księża z urzędami zrobili, to legalnie było zrobione. Tak, że to trochę było brzydko, jak oni przyjeżdżali, i kamerowali, bo tam niektóre pomniki tak były ułożone, że tablicami do góry, to było widać…

Zofia Zurman

Tu kiedyś byli u mnie Niemcy. Ja żem miała kontakt z tymi Niemcami, byłam też u nich w Niemczech, to mówili, że właściciel był kolejarz, wybudował się krótko przed wojną, i zrobiła się wojna, i zostawił cały nowy dom. Pamiętam, że jak ta Niemka, co tu mieszkała, przyjechała tu, i wzięli tu sobie takie jakiegoś kolejarza, żeby im tłumaczył, to moja mama jak zaczęła mówić po niemiecku, to ten kolejarz musiał się schować, bo przecież mama żadnej szkoły nie miała polskiej, tylko niemiecką, i się dobrze uczyła. A potem ja byłam u nich kilka razy. Przyjęła nas, nie powiem, spała żem tam u niej, bardzo była przyjemna. Ona mówi, że po tym, jak oni wyjechali, to ona nie ma żalu. Oni mówili, że oni wyjechali, bo nie chcieli tu być, bo i tak by ich wywieźli.

Stanisław Kita

Przyjechał ten Niemiec, który tu mieszkał na tym mieszkaniu. A rozmawialiśmy, dlaczego by nie. Musieliśmy się wzajemnie taktować. On nie mógł podskakiwać, a ja nie chciałem naciskać, żeby nie robić złej miny. Przyjechał, obejrzał sobie. Był zadowolony, bo tu była ściana od góry do dołu i mieli trzy pokoje, myśmy rozebrali, i mamy jeden poczciwy pokój i drugi taki trochę mniejszy, tak, że kuchnia jest obfita.

Alfons Wyrwa

Niemcy dostali rozkaz opuszczać te tereny. Ja to wiem, bo nas wszystkich zwołali, i myśmy stali między tym tłumem. A Polacy, którzy chcą, mogą iść też uciekać, ale nieobowiązkowo. A oni obowiązkowo musieli się wyprowadzać. Oni wszystkie domy pozamykali i poszli. Nikt nie został, wszyscy pouciekali, nie było nikogo. Tutaj niektórzy przyjechali w odwiedziny, ale naszych nie ma. Tutaj, gdzie Drogomireccy mieli dom, to kiedyś przyjechała jedna kobieta. A w 1945 roku to był chłopiec taki niemiecki 16-letni, nie wiem, skąd on się tutaj znalazł, w każdym razie on tutaj był. Ale później – ja nie wiem, w którym to było roku, czy to było rok po wojnie? Obowiązkowo musieli się wszyscy wyprowadzić. I były podstawione pociągi specjalne, i wszystkich naładowali, i wszystkich wywieźli, tych, co zostali jeszcze. A tak, to oni tutaj pracowali, przy porządkowaniu ulic, tam gdzieś takie dla tych Niemców były roboty, bo to rozmówić się nie mogli z nimi wszyscy. Robili, niektórzy, jak fachowcy tacy byli, to pracowali tam gdzieś w młynie załóżmy, czy w tartaku, tartaki były czynne, to wszystko zostało, tartaki zostały.

Danuta Kosińska

Kiedyś przyjeżdżali tu Niemcy, samochodem stawali, robili zdjęcia kościoła. Do nas do Wizan przyjeżdżał jeszcze kiedyś, do środka chciał Niemiec wejść, zdjęcie zrobić w środku. Ale już brat tam mieszkał, my tam nie mieszkali. To mówiła bratowa, że byli, robili zdjęcia. Brat wpuścił ich do środka, a czemu nie? Przecież oni jakby chcieli, to by może i brat się wybudował, albo co. Ale wie, że oni by tam już nie chcieli tutaj może mieszkać, między Polakami. Tylko chcieli po prostu, jak to się mówi – tam, gdzie człowiek się urodził, tam jego ciągnie, wilka do lasu ciągnie. Ja też tam, gdzie się urodziłam, to nieraz tak myślę, bym pojechała. Mąż był tam, na Ukrainie, i oglądał. Ale on mówi, że był tam, gdzie i my mieszkali, w tej wsi, ale tam nic nie ma. Tam wszystko zmiecione.