Ur. 9 kwietnia 1931 we Wronkach (woj. poznańskie). Dzieciństwo spędził w pobliskim Drawsku. Jego ojciec był kolejarzem, matka prowadziła dom. Przed wybuchem wojny skończył pierwszą klasę szkoły powszechnej w Drawsku. W sierpniu 1939 roku rodzina Leona Lali uciekła przed Niemcami pod Lwów, ale po miesiącu wróciła z obawy przed Sowietami. Od 1941 do 1945 roku pracował jako robotnik przymusowy w niemieckim gospodarstwie rolnym w Brzegach koło Krzyża. Po wojnie skończył szkołę podstawową w Drawsku i szkołę zawodową w Krzyżu, dokąd rodzina przeprowadziła się w 1948 roku. Od 1952 do 1955 roku odbywał służbę wojskową w Żaganiu. Pracował w roszarni, w meblarni i w PKS. Mieszka w Krzyżu. Relację Leona Lali nagrała Anna Wylegała. |
Galeria
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaJa znowu nie miałem źle, bo ta kobieta nie miała męża męża, był na froncie, i oni mieli tylko dziewczynkę jedną, ta dziewczynka wtedy miała jakieś trzy lata, Anita imię miała. I ta kobieta dla mnie była bardzo dobra. Jedzenie na rano było, zawsze zupa mleczna, chleb, później, jak pędziłem krowy, to jeszcze dostałem na łąkę chleba ze szynką, czy tam z czymś. Później obiad, i znowu podwieczorek o czwartej, zanim drugi raz pędziłem krowy na łąkę, znowu mogłem się najeść, albo chleb mi dali na łąkę. Tak, że ja miałem do jedzenia lepiej jak w domu, w domu my tego nie mieli. Tam miałem dobrze. Jak ja tam zaszedłem, jeszcze łóżko było takie wąskie, to jeszcze nam je poszerzyli, mnie i drugiemu Polakowi, temu Klockowi. Ona nam zrobiła taką pościel nową, szerszą. Te sprawy nie były takie złe. Tylko, że na przykład jak te krowy pasłem, to nawet trzewików nie miałem. Bo skąd? I jak tam w pantoflach szedłem, takich drewniakach, na tej łące, za tymi krowami, a ta trawa była taka wysoka, to było zimno. Jak latem, ciepło to ciepło, ale jak jesienią, czy tam wczesne lato, i jeszcze rano o ósmej, to zimno. Jakbym w skarpetach szedł, to te skarpety w trawie na jeden dzień by były. To ja nawet sobie sam te skarpety podszywałem zawsze pod spód takim materiałem, żeby były wkoło, tak obszyłem sobie. Ale to mi starczyło na tydzień i znowu musiałem obszywać. Ale co to kogo obchodziło? Ubrań to nie dali, jak się u nich robiło, bo skąd. Wszystko było na kartki. Jakby po drodze z Brzegów do Drawska mnie złapali tacy młodzi Niemcy, to by mnie pobili. Bo tacy młodzi to na Polaków to oj, takie te Hitlerjungi, to byli gnoje takie, że... Ale ja przez miasto nie jechałem, tylko z Brzegów przez Łokacz, i wyjeżdżałem dopiero nad Notecią, i już tam było spokojnie. Ale tu przez miasto to się bałem jechać. Takie „P” mam tu na zdjęciu, to literka żółta naszyta na ubranie znaczyła, że to Polak. Bo jak tu do miasta szedłem, albo coś, to musiałem wtedy mieć to „P” na ubraniu, „P” jak Polak. Jak nas nieraz ci młodzi dorwali… Pamiętam raz do kina my przyszli, to później po tym filmie nas gonili, bo już wiedzieli, że tam Polacy są.
Tu w Krzyżu był obóz, ale nieduży. Tam, jak się idzie za tą meblarnią, kiedyś za Niemca tam była mączkarnia. I oni tam wszyscy pracowali w tej mączkarni, ci jeńcy, a mieszkali w takim więzieniu, w domu przy końcu tego płotu betonowego. Ale to było więzienie dla Ruskich. Bo byli tu jeszcze Amerykanie i Francuzi, zaraz koło mączkarni na drugiej stronie były takie dwa baraki wybudowane, i tam byli Amerykanie i byli Francuzi. Tylko, że ci Amerykanie nie potrzebowali pracować. Amerykanie to byli piloci przeważnie. Pamiętam, w 1944 roku, w Zielone Świątki, Amerykanie jechali bombardować Piłę, lotnisko w Pile. Akurat wypędzałem krowy. A to była chyba niedziela, czy święto jakieś, i akurat wypędzałem krowy, a samoloty leciały w kierunku Piły. Jechały tych samolotów, bombowców, chyba dwie eskadry, ze 20, i wtedy tak nad nimi te myśliwskie, które je osłaniały. I za godzinę-półtora leciały z powrotem, i to w dzień, koło godziny trzeciej, wpół do czwartej po obiedzie. Pamiętam, że jeszcze akurat ten leśniczy, na którego gospodarstwie byłem, był na urlopie. Przyniósł lornetki, i my to oglądali. A oni normalnie, wcale niewysoko jechali. I potem w obozie – ci Amerykanie nie potrzebowali pracować, widziałem stale, że na kocach w słońcu się opalali. Francuzi częściowo chyba pracowali. Ruscy musieli pracować jak konie, tak musieli pracować. Ciągali tam takie wózki, takie ciężkie, co kiedyś to koń ciągnął, to oni tam ciągnęli w kilku. Na zakładzie musieli wszystko robić. Wiem to, bo pracował tam w magazynie mój wuja z Drawska, w tej mączkarni, to ja tam nieraz byłem u niego, szedłem zanieść mu jeść. A Amerykanie jak przyszli do Drawska, to ubrani elegancko, i chodzili sobie po wiosce, a strażnik taki za nimi, taki starszy, bo starsi to byli więcej na miejscu, a ci młodzi, to więcej we wojsku. I oni gdzie chcieli, tam szli, a on za nimi. Do restauracji weszli, sobie wszystko na stół powykładali, czekolady, cukierki , papierosy, jeszcze częstowali ludzi, Polaków. Tylko Polak to się bał do restauracji iść, bo zaraz policja przyjechała. Oni też wcześniej uciekali, ci Niemcy z mojego gospodarstwa. Bo ten jej mąż pisał jej – on był w Polsce, gdzieś w dużym mieście, i zginął tu w Polsce prawdopodobnie – i pisał list do żony, że „Jak będziecie uciekać, to tylko nie bierzcie takich drogich rzeczy”, żeby nic tak nie brali, żeby nie wyglądało, że tacy bogaci są. Bo jak Ruski by ich złapali, to by popatrzył i powiedział: – O, to burżuje, rozstrzelać. Ona mówi, że pisał, żeby wszystko zakopać, i oni gdzieś to zakopali. Ale ja tam do końca nie byłem, bo ja już parę dni przedtem uciekłem z tej służby. Brat mówił: – Uciekaj! Bo brata, który był tam obok na gospodarce, to chcieli zabrać ci Niemcy, żeby on tymi końmi z nimi pojechał. Ale on też uciekł. On jeszcze im zakopywał, tym Niemcom, to wszystko. Bardzo taki porządek był w Krzyżu przed wojną, bardzo było ładnie. Pamiętam jeszcze, jak do fryzjera tu chodziłem, to mama mówiła: – O, to lepiej pójdziemy tam do Krzyża, tam taniej jest, tam za parę groszy cię obetniemy. Tu nawet Polacy mieli na tej stronie pola, tu, po tej stronie, w Niemczech. Bo Noteć była granicą, Noteć płynie całkiem przy Drawsku, i tam na moście byli strażnicy. Z tej strony był polski strażnik, a z tamtej niemiecki. Nie było tak, żeby nie puszczali ludzi. Mama po niemiecku umiała, to normalnie prawie że przechodzili. Mama często coś kupowała w sklepie w Krzyżu, bo u nas w Drawsku to tam ile sklepów – dwa chyba były, a tu tych sklepów tyle było. To jak ja tam poszedłem z nią kupować, to nawet cukierka mi dali, bo widzieli, że z matką przyszedłem. Było sklepów bardzo dużo. Policja taki duży dom miała wybudowany, już nie ma tego domu. Bardzo dużo sklepów było, różne, co tylko w sklepach się chciało, to było, wiem, że i takie mechaniczne rzeczy, i rowery, wszystkiego było. Tylko że w czasie wojny to już było, jak dla Polaków, tak i dla Niemców, na punkty. To były takie punkty – każdy dostał takie kartki, i tedy tam były takie punkty – na przykład na żywność macie tyle i tyle punktów. Jak teraz za szybko wybierzecie, to nie będziecie mieli później. Później na co jeszcze – na ubrania były punkty… Taki rower, pamiętam, jak ojciec kupił od jednego Niemca, to taki rower kosztował 130 marek, czy 120, a na miesiąc ojciec miał 30 marek, tyle zarabiał. |