Maria Łuszczewska
Ur. 5 grudnia 1921 we wsi Ziemianka (woj. stanisławowskie, powiat kałuski). Jej rodzice posiadali własne gospodarstwo rolne. W Ziemiance Maria Łuszczewska skończyła polską szkołę powszechną, przeżyła okupację sowiecką i niemiecką. W styczniu 1944 wyszła za mąż, co uchroniło ją przed wywiezieniem na roboty do Niemiec. W tym samym roku jej ojciec zginął z rąk Ukraińców, zaś cała rodzina ze strachu przed banderowcami przeniosła się do Kałusza. Pod koniec 1944 roku matka Marii Łuszczewskiej z młodszymi dziećmi wyjechała z transportem niemieckim w okolice Krotoszyna, a w czerwcu 1945 na „ziemie odzyskane” wyjechała Maria Łuszczewska z mężem.. Osiedlili się na gospodarstwie w Łokaczu Małym koło Krzyża, gdzie mąż Marii Łuszczewskiej przez wiele lat był sołtysem we wsi. Obecnie Maria Łuszczewska mieszka w Łokaczu Małym. Relację Marii Łuszczewskiej nagrała Anna Wylegała.

Galeria

Rozwiń galerię

Fragmenty do czytania

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Jechaliśmy trzy tygodnie. Przyjechaliśmy tu, szukaliśmy gospodarki, już nigdzie nie było. Bo w mieście można było mieszkać, ale mąż – z gospodarki na gospodarkę ciągnęło go. W transporcie – wszystko na kupie. Myśmy nie mieli co brać ze sobą, tylko dziecko na rękę i miskę na mycie. Od nas, stamtąd, ze Wschodu, to nie brali wiele – tu z Białorusi – tak. Jeden drugiego w drodze karmił, kto miał, to drugiemu dawał, kto nie miał… Ja pamiętam, jedna pani miała krowę, to mi dawała mleko. Przecież my nic nie mieliśmy, a tu dziecko małe. Choć ja piersią karmiłam, ale też musiałam coś pić i jeść!

Wygląd miasta tuż po wojnie

Nad jeziorem jak pięknie było! Był domek, nawet tam ludzie mieszkali dalej trochę, tam teraz las jest. Ale kto to był – ludzie z Drawska! Porozbierali wszystko, gdzieś kupili pewnie z urzędu, i wszystkie te piękne domy rozebrano. Pamiętam, bo byłam tam, taki piętrowy dom był. To było troszkę dalej, nie tu, gdzie plaża. Ale ta plaża, co była, takie piękne były przebieralnie do kąpieli, to coś pięknego było. A teraz? Kto chce, to rządzi. Zniszczy i drugiemu podaje.

Wygląd miasta tuż po wojnie

Dwa kościoły były, tylko, że ten był kościół katolicki, a na tamtym kościele był kogut taki z ogonem. To był ten protestancki kościół. Tu był krzyż, a tam był kogut. Ale myśmy od razu chodzili tu do tego kościoła normalnie. Tylko, że ten kościół, wejście było z drugiej strony, przebudowali. Wejście teraz z przodu, tam, gdzie był chór… Nie, chór teraz jest, a tam był ołtarz. A chór był z tamtej strony i wejście z tamtej, to jest przebudowane.

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Ja pamiętam, jak żeśmy tu tylko przyjechali, już tych Niemców nie było, tu była piękna obora, tu gdzie siedzimy teraz, a my żeśmy mieszkali pod słomą. W tym samym roku przyszedł taki człowiek po wojskowemu, taki z Białorusi, znajomy, przyjechał tu i nie miał gdzie mieszkać. I przyszedł nas stąd wywalać. – Wy krowy nic nie macie, wy tego, owego. I chciał, żeby nas wywalili stąd. I tu niektórzy mówią: – Co, ty będziesz mu ustępował? A nigdy w życiu. To było kilka dni, parę dni tak było, koniecznie chciał nas wywalać, gdzieś dalej, a on tu chciał mieszkać.

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Nic nie mieliśmy. Tak się chodziło po sąsiadach. Tu sąsiad Pietruszyński miał konia, a mój mąż umiał robić szewstwo, to mu buty naprawił, a ten konia dał, to żeśmy sobie zrobili tak pomału. A potem żeśmy dostali krowę na UNRR-ę, to trzeba było ją spłacać później. Krowa była cielna. A potem za jaki czas już nie wiem, dwa lata, z rok, konia żeśmy też dostali na UNRR-ę. To już żeśmy mieli swoje, i tak pomału żeśmy gospodarzyli. A mąż jak przyjechał, to on pierwsze szukał skrzypiec, bo on był muzykantem. Bo tam mu banderowcy zrabowali. No i tak chodził, grał po tych weselach, ile to on ludzi pożenił…

Kontakt z ludnością niemiecką

Jedno miało dziesięć lat, a drugie też chyba miało dziesięć lat, bo nawet ich na zdjęciu mam, jeszcze tu przyjeżdżali, się bawili. Taki był to dom, tu dwa pokoje, tu dwa pokoje, w środku taka sień i kuchnia. To myśmy po jednym boku mieszkali, a oni po drugim boku mieszkali. Potem oni przeszli, przenieśli się, za tymi budynkami zaraz trzeci dom, tam mieszkali. Tam razem ich było więcej, tych Niemców, i tam mieszkali. Chyba przez jedno lato razem mieszkaliśmy tak, na jesień już poszli. Jeszcze ta Niemka przyleciała, pyta się, jak na imię ma mąż, ja tam po niemiecku nie rozumiem, ale mówię, że Ryszard. – Ach Richard, Richard! Zaraz poleciała, dała mi jakiś krem, żeby smarować, nie powiem nic złego na nią. Ale ona wszystko sprzedała. Myśmy jak przyjechali tutaj, to była tylko koza. Bo oni mieli kozę dla siebie. W końcu jakoś nie zauważyłam, a tu kozy nie ma. To ona kozę sprzedała! Potem był taki wózek, jak oni wozili mleko, na czterech kółkach, tak, że takie dwie kany się zmieściły do wózka. Wózek tu stał, a ona jeszcze się pyta, ta Niemka, czy nie może pojechać tym wózkiem do miasta. Ja mówię: – Jedź! To pojechała, przychodzi bez wózka. – A gdzie wózek? Zaczęła się tłumaczyć, że gdzieś ktoś porwał, zabrał ktoś jej ten wózek. Ale ona go sprzedała. No to jej było, to nie będziemy się z nią kłócić.

Kontakt z ludnością niemiecką

Była tylko Niemka stara, nie stara, ona była starszą panną, i dwoje dzieci jej siostry. Jedno miało dziesięć lat, a drugie też chyba miało dziesięć lat, bo nawet ich na zdjęciu mam, jeszcze tu przyjeżdżali, się bawili. Taki był to dom, tu dwa pokoje, tu dwa pokoje, w środku taka sień i kuchnia. To myśmy po jednym boku mieszkali, a oni po drugim boku mieszkali. Potem oni przeszli, przenieśli się, za tymi budynkami zaraz trzeci dom, tam mieszkali. Tam razem ich było więcej, tych Niemców, i tam mieszkali. Chyba przez jedno lato razem mieszkaliśmy tak, na jesień już poszli. Jeszcze ta Niemka przyleciała, pyta się, jak na imię ma mąż, ja tam po niemiecku nie rozumiem, ale mówię, że Ryszard. – Ach Richard, Richard! Zaraz poleciała, dała mi jakiś krem, żeby smarować, nie powiem nic złego na nią. Ale ona wszystko sprzedała. Myśmy jak przyjechali tutaj, to była tylko koza. Bo oni mieli kozę dla siebie. W końcu jakoś nie zauważyłam, a tu kozy nie ma. To ona kozę sprzedała! Potem był taki wózek, jak oni wozili mleko, na czterech kółkach, tak, że takie dwie kany się zmieściły do wózka. Wózek tu stał, a ona jeszcze się pyta, ta Niemka, czy nie może pojechać tym wózkiem do miasta. Ja mówię: – Jedź! To pojechała, przychodzi bez wózka. – A gdzie wózek? Zaczęła się tłumaczyć, że gdzieś ktoś porwał, zabrał ktoś jej ten wózek. Ale ona go sprzedała. No to jej było, to nie będziemy się z nią kłócić.

Powojenna gospodarka

Każdy sam gospodarzył. Tylko chodzili, kontyngenta trzeba było dawać. To mój mąż był sołtysem, chodził po wsi, i szukali, kto ma zboże. To ludzie chowali zboże, no bo jak? Przecież tyle zboża nikt nie miał. Każdy co miał, to sprzedał, a potem coś dla siebie trzeba było, bo gospodarka była. Albo kontyngent mięsny, świnię człowiek wychował, sto kilo, i dać mniej jak za pół darmo? Bo to na kontyngent trzeba było zdawać świnię. Od hektarów, kto hektarów ile miał, trzeba było tyle mięsa zdać. Albo i zboża. A jak nie, to płacić.

Różne grupy nowych mieszkańców

Myśmy przyjeżdżali, i mąż grał po weselach. Na drugi dzień, a wódkę wypił, pali coś go w gardle. Poszedł do Drawska, rowerem pojechał, kupić kapusty, kwaśnej kapusty. To dała mu, zapłacił. – Ale może pani by mnie dała tak kwasu wypić z tego. No dała mu szklankę. No ale za to zapłać! Za to zapłać! Tak obliczali wszystko w Drawsku!

Początki władzy komunistycznej

Zmuszali do PZPR, oj, zmuszali. Bo mój mąż, to on był zawsze w tym, Stronnictwie Ludowym. No to już taki sąsiad mówił: – Już zapiszesz się teraz do mojej partii. Bo on był PZPR-owiec, ten sąsiad. Ale syna na księdza uczył.