Ur. 24 października 1926 we Lwowie. Przed wojną skończył 5 klas polskiej szkoły powszechnej, potem przez rok uczył się w szkole sowieckiej. Po wejściu Niemców, w 1942 roku, zaczął pracować na kolei jako uczeń. Gdy Niemcy uciekali ze Lwowa, rodzina Michała Klemensa wyjechała do Krakowa w obawie przed wejściem Sowietów i wywózką na Syberię. Po zajęciu Krakowa przez Armię Czerwoną Michał Klemens pracował na kolei, w marcu 1945 wyjechał z całym transportem kolejarzy lwowskich na „ziemie odzyskane”, najpierw do Poznania, potem do Krzyża. W Krzyżu skierowany został do pracy przy uruchamianiu elektrowni wodnej w Kamiennej, 23 km od Krzyża. Od 1947 roku pracował na kolei w Krzyżu, w 1988 roku przeszedł na emeryturę. Jest wiceprezesem Związku Wędkarskiego „Drawa” w Krzyżu. Mieszka w Krzyżu. Relację Michała Klemensa nagrała Anna Wylegała. |
Galeria
Rozwiń galerię
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaJak my Rosjanom w Krakowie poszerzyli tory – bo naprzód wszystkich nas lwowiaków zwołali do poszerzania torów, to był Bierzanów, Kraków, Płaszów, Prokocim – to my te tory tak poszerzali, żeby oni mogli z Przemyśla wjechać do Krakowa. Jak się to skończyło, my to zrobili, to nas wszystkich zebrali z powrotem, każdemu dali grosze, i – wyjazd na Zachód! No więc wyjazd na Zachód – było z tym różnie. Jedni jechali tu w Poznańskie, jedni jechali na Wrocław, jedni jechali tam na Zieloną Górę… Ja jako gówniarz nie miałem głosu, i tych 30 lwowiaków mówiło: – My jedziemy w Poznańskie, bo w Poznańskim najwięcej chleba, to my tam pojedziemy. Trzy miesiące wytrzymamy, a po trzech miesiącach jedziemy do Lwowa z powrotem. A ja powiedziałem: – Do dupy! Za przeproszeniem, ale mówię jak powiedziałem. To na mnie buchli, że ja jestem wywrotny człowiek: – Ty nie masz nic gówniarzu do gadania. Mówię do ojca mego: – Tato, nie mamy szansy, 25 lat za mało, 50 za mało na powrót. I okazało się, że tak było. To była wodna elektrownia Kamienna, na Drawie, 23 kilometry od Krzyża. Mój zawiadowca nazywał się Bobrowski, dał nam jeden rower i pięciu chłopa, jednym rowerem my jechali 23 kilometry. Trzy dni my jechali, bo jednym rowerem. Jak żeśmy jechali? Na zmianę, kilometr ujechał, jeden zostawił rower, i szedł. I my szli. Tak my jechali, tak my pracowali. A musieli my przejść całą linię wysokiego napięcia z Krzyża do elektrowni, żeby linia była zdatna, żeby można było podłączyć napięcie do Krzyża. Tam mieliśmy spanie i jedzenie, wszystko. Mięsa tam było do oporu, bo mieli my broń, ubiło się, ryb do pieruna jasnego, ile się chciało, to się jadło. Ale chleba – Matko Boska! – okruszka na stole to nie była wyrzucona! I przychodziło tak: – Panie Klemens, pan jest najmłodszy, bierz pan rower i plecak, i jedź pan do Krzyża po chleb. 23 kilometry. 20 bochenków brałem do plecaka i jechałem przez las, to była droga leśna. O tyle było dobrze, że Niemcy mieli takie ścieżeczki w lesie, gdzie tam nikt nie wjechał. To rowerem zasuwałem jak trzeba, tylko liście za mną leciały. Ale trzeba było 23 kilometry jechać po chleb. Z początku mieli my Niemkę i Niemka nam gotowała, bo nas było więcej. Niemka gotowała, SOK-iści nas pilnowali. Ale w lesie byli Niemcy! Wojsko niemieckie! Ruscy, front, poszedł dalej, a oni zostali. Tylko ta Niemka znikała na wieczór, ona szła mówić im, co się tu dzieje. I później, po jakimś czasie, ci Niemcy też się wynieśli z lasów. Ale ani oni nas nie atakowali, ani my ich nie atakowali. Nie interesowali my się sobą. Jak Ruscy tu byli, to ja miałem klamkę w kieszeni, i on miał klamkę w kieszeni. Ja w pokoiku miałem co – miałem leżankę, miałem kuchenkę elektryczną, czajnik, garnek, patelnia, to, co było mi potrzebne. On popatrzył, że ja nic nie mam, zamknął i poszedł dalej. Bo jakbym ja na zamek zamknął, to on by przyłożył pepeszę, wypaliłby i zamek by wyleciał, i cześć. Tak kolejarze tu żyli. Ja wtedy w Krzyżu na dworcu na moście byłem. Kursował pociąg z Poznania do Berlina przez Krzyż. I dwa wagony dezerterów radzieckich było, co jeździli Poznań-Berlin. No i komendant wojenny w obiad opuścił Krzyż, na dworcu był. I teraz oni, dezerterzy, wieczorem przyjechali, SOK-iści są, ale co z tego? Nikt nie może wydać komendy, żeby użyć broni. A ci dezerterzy buszowali całą parą, gwałty, dzwonią do nas i mówią, że gwałcą, rabują, piją, chleją, koniec! I byłem świadkiem na dworcu, jak tego komendanta SOK-u zabili, przynieśli go na peron, bagnetami go dobili. Jest pochowany na starym cmentarzu. Świątek się nazywał. Ja wtenczas z tego mostu – ja, Jurek, kto to tam jeszcze był…? My z tego mostu zaczęli uciekać, bo słyszymy, że się gorąco robi. Zaczynają bronią władać – uciekamy! I uciekłem, między moją ulicą Krótką, a Wojska Polskiego tam jest taka brama żelazna, i za tą bramę pod płot się położyłem. I czekali my. Później pociąg wypuścili, mówimy: – Dobra jest, już jest dobrze. I w Gorzowie enkawudziści okrążyli pociąg, i wszystkich ich zabrali. I później na drugi dzień byłem świadkiem, widziałem to, pociąg pancerny z Poznania jechał do Gorzowa po nich, po tych Rusków. Na pewno ich wybili. W Krzyżu pięciu żołnierzy polskich leżało pochowanych, byle gdzie. Rusków też kilku było. Przecież Krzyż nie przechodził żadnego frontu! Trzy czołgi, jak się wjeżdża do Krzyża, to stały na boku, to pamiętam. A trupy – to po parkach, to tu, to tam. Ja w domu miałem szafę, ale bez drzwi. Szafa trzydrzwiowa bez drzwi. Bo Ruscy drzwi wyciągali, i tych trupów obkładali drzwiami, i z pościeli te czerwone powłoki brali – pióra wysypywali, a w to powłoki zawijali i chowali. I pamiętam, dobrze pamiętam, że na rynku był taki dobry dąbczak, drzewo dębowe stało. I wkoło tego drzewa zrobili cmentarz Ruskie, pomnik. Przyszedł na to czas, tych naszych pięciu żołnierzyków wywieźli i zakopali na starym cmentarzu. A później ze starego przenieśli na nowy cmentarz, i czterech żołnierzy jest znanych, a piąty jest nieznany. A Rusków wszystkich wywieźli na nowy cmentarz, i tam pochowali, i tam leżeli. Później po jakimś czasie, po jakichś latach Piła się tym zainteresowała, i Piła tych wszystkich Rusków-nieboszczyków ściągnęła do Piły. I Krzyż został czysty, nie ma nic. ]Ja już w marcu tu byłem. W Krzyżu wtedy ani piekarza nie było, ani sklepiku, niczego. Dopiero później był pan Musiał, piekarz, i później pan Jurek, w tych kafelkach tam miał sklep rzeźniczy. Później przyjechał – już w maju był – pan Konarski, tu naprzeciwko Domu Wędkarza miał sklep masarski. To jemu wozili tam z elektrowni, tam, gdzie ja pracowałem, tam mu SOK-iści wozili jelenie. Jednej nocy mu przywieźli siedem sztuk, pieszo, na rowerach popowieszali, i to potem wieźli. A on to przerabiał i kiełbasy robił. Pyszne kiełbasy robił! Niemcy dbali o Krzyż. Weźmy na przykład naszą rzeczkę od jeziora. Niemcy zostawili rzeczkę zmeliorowaną, kołeczkami wyłożoną, wybitą. Dzisiaj nie ma znaku z tego. Płynie, bo płynie. A trzeba było dbać o to. Ja to pamiętam dobrze. Ja nieraz im w urzędzie miasta o tym mówiłem. Są bezradni, bo pieniążków nie ma na to. Ale tak robić nie można. Wszystkie śluzy, wszystko było zadbane, jak trzeba. Taki port Krzyżu – jaki to był potężny port za Niemca! Co się teraz dzieje? Żadna barka z Drezdenka do Krzyża nie może przypłynąć, bo Noteć jest zamulona. Nikt tego nie czyści. Jeszcze tablice na Noteci sterczą, na Drawie już tablic nie ma. A 31 kilometrów z Krzyża do elektrowni tablice stały. Niemcy dbali i mieli na to pieniądze, a my? Nie ma na nic. Taki dworzec w Krzyżu stoi obecnie praktycznie nieczynny, jak to wygląda? Kiedy to iks lat temu ruch był na dworcu niesamowity, wszystko czynne było. |