Ur. 8 maja 1914 we wsi Wilcza Wola (woj. rzeszowskie). Jego rodzice posiadali własne gospodarstwo rolne. Po założeniu własnej rodziny Stanisław Pełka przeprowadził się do pobliskiej wsi Laski. W 1942 roku Niemcy wysiedlili jego rodzinę z gospodarstwa z powodu budowy linii kolejowej, mającej przebiegać przez wieś. Stanisław Pełka wrócił z żoną do rodzinnej wsi, a następnie osiedlił się we wsi Pogwizdów. Przez rok pracował w folwarku niemieckim we wsi Rudna Wielka. Po ucieczce Niemców chciał wrócić na gospodarstwo w Laskach, jednak zostało ono zniszczone w czasie wojny. Władze, nie będąc w stanie udzielić mu pomocy materialnej na odbudowę gospodarstwa, skierowały go na „ziemie odzyskane”. Razem ze znajomym, który miał przed wojną gospodarstwo w Poznańskiem, Stanisław Pełka wyjechał do Poznania, a następnie do Pobiedzisk. Po dwóch miesiącach pobytu w Pobiedziskach rodzina przyjechała do Krzyża i osiedliła się na gospodarstwie rolnym w Łokaczu Małym, które Stanisław Pełka prowadzi do dziś. Relację Stanisława Pełki nagrała Anna Wylegała.
|
Galeria
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaNiemca już nie ma, ale gdzie mieszkać, i czym uprawiać to wszystko? Nie damy rady. Teść na wóz wsiada, ja mu pomagam, zaprzęgam, i jedziemy do Rzeszowa, do urzędu, żeby dali jakąś pomoc, pożyczkę, czy coś tam. Bo wrócić można było, jak już front poszedł, ale z czym? Ręce i podarte ubranie, bo nie było za co kupić. A urząd: – Nie damy zapomogi żadnej, bo nie mamy. Napisali zaświadczenie, i : – Proszę jechać do Krzyża, tam są stoły ponakrywane, wszystko gotowe na was czeka, bo Niemcy uciekli. Radzi nie radzi, trzeba jechać, trzeba się wynosić z tamtego miejsca, zostawić puste, ten stary dom. Trzeba na kolej się zgłosić, wagon dostać, bo trzeba było zabrać to, co mieliśmy.
Na dwóch my zapłacili wagon z Olszowym, co miał przed wojną gospodarstwo w Pobiedziskach. Załadowali my to wszystko na jeden wagon, wszystko zmieściło się, choć we dwóch byliśmy – trochę było ciasno… I nasz wagon przyczepili do transportu ze Wschodu, co jechali z Ukrainy, i przyjechali my do Poznania. Bo oni jechali tu gdzieś pod Szczecin, to wszystko, cały transport. A nasz wagon w Poznaniu już był spisany, żeby był odczepiony, do osobówki przyczepiony, i w kierunku Gniezna, bo na Pobiedziska tak się jedzie. Przyjechali my do Pobiedzisk, w Pobiedziskach wyładowali, bo on mieszkał na ulicy Guślińskiej, ten Olszowy. I jego rzeczy, i nasze rzeczy wyładowali z tego wagonu, bo on nas tam chciał zostawić. Ale jak u kogoś być? Mamy zaświadczenie jechać na swoje, a nie być u kogoś parobkiem. I przyjechali do Pobiedzisk, przenocowali, pobyli miesiąc, pobyli drugi, Olszowy się już cieszy, bo już on przywiózł sobie konia z Rzeszowa, a my wieźli swojego też. Razem już dwa konie na polu, i sprzęt, już orze, chłopaki już orzą na wiosnę, pożyczyli siewnik, pozasiewali wszystko, ładnie pięknie, ale teść mówi: – Jak, będziemy tu zawsze? Zbliża się lato. Trzeba wcześniej poszukać coś dla siebie. Jemu jest dobrze, a nam? Zima przyjdzie i jak będziemy? Nie wiadomo. Ja parę groszy tam gdzieś jeszcze uzbierałem, i to zaświadczenie, i pojechałem do Krzyża. Przyjechałem tu do Krzyża, przenocowałem w szkole, a na jutro wyszedłem tu na Łokacz. Nie ma nic tutaj. „Stoły ponakrywane”, myślę sobie, wszedłem do domu, podłogi nie ma żadnej, drzwi nie ma, w drugiej części coś jeszcze zostało. A gdzie indziej – tylko piach. A które nie wyrwane były deski – to kupa pierza, ktoś porozrywał pierzyny i powysypywał te pierze. Kupa tego była nasypana. I tak to mieliśmy „stoły nakryte”… Może były te stoły nakryte, ale Drawsko jest blisko, oni tu najpierw przyszli i wszystko pościągali. I tak było, jak przyjechali my tutaj w maju 1945. Stodoły stały bez drzwi. Ale już dobrze było, bo wjechali my z wozem do stodoły, konia do chlewa zaprowadzili, przed deszczem ukryli, przed Ruskiem była ochrona, żeby nie ukradli, bo jeszcze chodzili Ruskie… Sami my spali w stodole, słoma była, bodaj na suchym się było położyć. A na następny dzień oczyściliśmy jeden kąt. Poszedłem szukać drzwi, żeby jeden pokój dla teścia uszykować, i dla nas, bo już było w tym czasie dwoje dzieci, żeby zabezpieczyć to. A ja dyżur musiałem trzymać dookoła. Jeden Niemiec, co tutaj mieszkał na Łokaczu, taki Schmidt, to on nawet dosyć był taki z Polakami dobry. Trochę już umiał po polsku. Jak zboże kosiliśmy – bo na tej stronie było zboże pozasiewane, teraz las rośnie, a wcześniej było zboże, aż do tej drogi, co idzie na Przesieki – to on pokazywał mi, jak się na kosiarce pracuje. Bo ja nie umiałem, nie widziałem tego wcześniej. On pokazał, a on sam nie mógł, bo był też chory, on pokazał, jak to się robi. Ja szybko pojmowałem, jak on mi to pokazywał, zacząłem to robić, a on mówi: – Gut, gut, Polnisch, gut!. No to „gut”. Ja zostałem się i gdzie potem kosili, to mnie brali do roboty, już nasi później, bo wiedzieli, że ja już umiem. |