Bogusław Szumowski
Ur. 8 stycznia 1936 w Nieświeżu. Jego ojciec zajmował się handlem, prowadził własny sklep. Po zajęciu Nieświeża przez Armię Radziecką w 1939 roku ojciec Bogusława Szumowskiego został zatrudniony przez Sowietów jako woźnica. Podczas okupacji niemieckiej był więziony i torturowany przez Niemców. W kwietniu 1945 roku, z obawy przed wywózką na Syberię, rodzina Bogusława Szumowskiego wyjechała z Nieświeża do Polski, na „ziemie odzyskane”. Już po zakończeniu wojny, w maju 1945, dotarła do Krzyża, gdzie osiedliła się na gospodarstwie w Lubczu Wielkim. Bogusław Szumowski skończył w Krzyżu szkołę podstawową i zawodową. Po przejściu ojca na emeryturę przejął po nim gospodarstwo rolne. Po 1989 dwukrotnie był radnym miejskim w Krzyżu. Mieszka w Lubczu Wielkim. Relację Bogusława Szumowskiego nagrała Anna Wylegała.

Fragmenty do słuchania

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Odbudowa miasta i infrastruktury

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Kontakt z ludnością niemiecką

Wyjazd i wysiedlenie Niemców

Kontakt z ludnością niemiecką

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Fragmenty do czytania

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Mój ojciec doszedł tu do Lubcza, nikogo tu nie było, zobaczył, jakie tu pola, zobaczył taką ładną oborę, stodołę. A te dwa budynki były pod słomą, jeden i drugi. No, mówi: – Dom jak dom. Ale mieszkać można, wszystkie belki mocne, ściany. No i tu wybrał i poszedł do tego PUR-u, ten człowiek tam pyta: – I co, znalazł coś pan sobie? Ojciec mówi: – Znalazł. – To przebieraj się tam. To szybko wóz był rozłożony, bo w wagonie nie stał, raz-raz złożyli, konie mieliśmy dwa, potężnego konia do woza, krowy za tym, przyprowadzili, krowy do obory. A za stodołą to było sześć kopców poniemieckich kartofli zasypanych. To krowa wyszła do kopca, stanęła, no i jakoś nie zauważyli, że może się zadławić krowa kartoflem, i tam zostanie. Łyknie niepogryzioną, stanie jej w przełyku, udusi się, i trup! No ale tu przyjeżdża Ruski i mówi: – Poczemu wasza korowa tam w kartoszkie? A matka mówi: – Gdzie ty ją widział? No wychodzą, faktycznie, musiała łańcuch zerwać!

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Tu, gdzie jest w Krzyżu pobudowana sala kolejowa, tu stały jeszcze dwa bloki poniemieckie, jednakowe. Od toru wałczowskiego [w kierunku miasta Wałcz] jeden stoi, i za torem było jeszcze miejsce na dwa bloki. Ale tam były Niemki, pokazały się tam z samego początku młode Niemki. I ci pijani Ruscy chcieli do tych Niemek iść. No te Niemki trach, drzwi zamknęły na klucz, i schowały się w tych blokach. A oni pijani, nie mogli ich dogonić, to jeden mówi: – Drzwi pozamykane, podpalimy, one będą skakać z góry na dół, bo gdzieś schowały się. No i podpalili jeden blok, i drugi, i to spaliło się po wojnie. Przez takich bandytów. Bo to nie można powiedzieć, że Rosjanie wszyscy tacy byli, jak akurat ci. W ten sposób w wielu miejscach dużo popalone zostało, i to stało się wszystko po wojnie.

Powojenna gospodarka

Był prywaciarz, Jastrzębski, już go załatwili, pijalnię już mu zabrali, bo przecież to miało być wszystko uspołecznione za PRL-u. Bo prywaciarz – to jest oszust i bandyta. To potem miał „Matysiaki” Jastrzębski. No i już tak drążyli mu, żeby alkoholu mu nie dać. A jeszcze Jastrzębski taki gruby był, i tylko na tych cienkich nóżkach ledwo się poruszał, to tak, jak te karykaturę rysowali z początku o bogatym, że musiał mieć duży brzuch, sam szeroki, i krzywe cienkie nóżki. Potem wszystko tak podatkami obłożyli, że nie było wyjścia. Nie miał pieniędzy, czym zapłacić, to trzeba zamykać. I oddał ten lokal, pomimo, że to był przez niego zajęty. – Daj spokój, już nic nie chcę. Tak powiedział. Takie dali wtedy podatki.

Powojenna gospodarka

My wozili mleko do hotelu. Brał 20 przeszło litrów mleka na raz, hotel. Jeszcze gdzieś, jeszcze gdzieś. No i resztę dawało się na wirówkę, na centryfugę, centryfuga po niemiecku to się nazywało, i na śmietanę. I przychodziła taka kobieta z Krzyża, kupowała, handlara, i wiozła tę śmietanę do Poznania, i tam zarabiała. A potem musieli my sami masło robić, sery, jaja. No ale to do Poznania znowuż bilet kosztuje, i to jak za cały tydzień, to tyle serów, że ja ledwo udźwignąć mogłem. No a lodówek przecież tu nie było, ni zamrażarek, niczego. A 30 stopni, weź pani masło przewieź, to ono płynie! To w liście od kapusty się zawijało. Pomagałem matce, jak jechała na Jeżyce, jak wielki upał, to nie mogłeś wytrzymać od gorączki. To szybko tylko jak dojechała, to przy tramwaju stała handlara z Poznania: – Oj kochani, kochani, dobrze, że przyjechaliście. No bo ona będzie miała zarobek. – No to bierz wszystko, bo cieknie mnie z koszyka. Masło się rozpuści na wodę. To jaj ze 180, serów z 35 kilo, masła z 20 kilo… No i sami wszystko, jak było nas przecież tyle chłopaków, to trzeba było. Potem przyszła melioracja, to tu zamieszkali oni u brata na mieszkaniu, wydzierżawił im mieszkanie, to przychodzili po maślankę. To tyle i tyle za litr, żeby tylko im zbyć. A świnie to ludzie kupowali, przyjeżdżali, bo przecież w sklepie było drogie, jak cholera drogie, w sklepie rzeźniczym. To kupowali ludzie, sami umieli sobie zabić, robili wyroby.

Powojenna gospodarka

Moi rodzice potem sklepu nie mieli, ale gospodarka była. Ale mama była pierwsza w Krzyżu, że prowadziła ogrodnictwo. To cały ten kawałek, gdzie teraz jest wielka trawa, aż tam, do drogi, to były ogrody, warzywa. Ogórki, marchew, kalafiory, kapusta, szpinak, pietruszka, ach! Matka już wiedziała, jak ludziom dogodzić, bo miała przez 20 lat sklep, a nigdy usta nie zamykały się, zawsze trajkotała i trajkotała z ludźmi, i jak nie kupiła, to zachwaliła i tak czy inaczej sprzedała. Że to jest od tej choroby, a to od tamtej choroby. A jak wiosna wczesna, już luty, marzec, kwiecień, to miała wszystkie nasiona. To był taki sklep z nasionami. Pojechała do Poznania, zawsze miała dużo ogórków nasion, a ogórki to są najdroższe. No i teraz worek taki, poszyte worki były, trzeba były rękawniki mieć na rynku, żeby to z klasą wyglądało. Łyżeczka tych nasionek kosztowała złotówkę. Osobno trzeba było wszystko zawijać. A sprzedawali książki po wojnie: Sienkiewicza, całą trylogię. Tylko była na takim jak gazeta papierze, gazetowa. Okładka była pod psem, a gdzie ty taką widziałeś okładkę świecącą! Wszystko było w szarych kolorach, bo to tak jak w Chinach ubiory – to było socjalistyczne, że była równość. No i nie było w co zawinąć, nie było torebki foliowej, nic, no to normalnie listonosz: 2 złote „Krzyżacy” Sienkiewicza. I tytka, raz zakręcona, i jest. Trzeba było 10 nasion dać, osobno, każde inne, to 10 kartek poleciało, po jednej na tytkę. A z Huty przyjechali, z Wizan przyjechali: – Oj, kochana, dobrze, że jesteś, bo nasiona nie ma!

Adaptacja do życia w nowym miejscu

Rodzice na początku nie bardzo się tu czuli. Matce nie pasowała płyta kuchenna, co tu była. My ją potem przestawiliśmy, ja ją przestawiłem. Matka nie umiała na tym gotować, mówiła, że nie tak smakuje jej, na tym ogniu, bo nie wkoło garnek miał się ogrzać, tylko od dołu. Mówiła: – Ile trzeba czasu czekać na to jedzenie?. No ale pomału się przyzwyczaili. W każdym razie pieca my nie postawiliśmy takiego, jaki stał tam na Wschodzie. Bo jak mrozy były, to tam ten piec był zbawienny. Pomimo, że było mieszkanie na dwa, trzy, cztery pokoje, i z drugiej strony druga była połowa mieszkania, dwa duże pokoje, ale dwa piece w mieszkaniu były na zimę, non stop palone. Węgla tam w tamtych stronach nie było, tam był torf, każdy sobie kopał, i drewno. A tu już jak przyjechaliśmy, to był węgiel kamienny i brunatny, na tych składach niemieckich. Jeszcze kiedyś jak potem tu coś budowałem, i zacząłem kopać fundamenty, to odkopałem tego prasowanego, tego brunatnego węgla, z firmową pieczątka, ze wszystkim. To może w 1960 roku było, może bliżej 1970, jak znalazłem cały worek tego węgla, jak kopałem fundamenty. A tam nie było, na Wschodzie, nikt nie dowoził.

Różne grupy nowych mieszkańców

Tu z Drawska dużo ludzi przeszło na tą stronę rzeki, na drugą stronę Noteci, i pozajmowali sobie domy, bo tam mieli gorsze swoje zabudowania czy niewygodne, czy może większą mieli rodzinę. Poprzyjeżdżało dużo ludzi z Polski Centralnej… A potem już była przecież ta akcja „Wisła”, to resztę domów pozajmowali już osadnicy tej akcji „Wisły”. U nas akuratnie chyba tylko dwóch takich, z tej akcji „Wisła”, resztę ich dawali na dalsze wsie, zawsze tam, gdzie dalej było. Tak, że nie byliśmy z tymi ludźmi razem. Nie wiedzieliśmy, co to za ludzie z początku, ani jak tam z nimi się zachowały nasze władze, tyle tylko, że im tam dali tyle i tyle czasu na załadunek, i wynocha. I do tego czasu też tu mieszkają. Niektórzy do dziesięciu lat tu mieszkali, potem zaczęli wracać. No, my tak jak zostaliśmy, to jesteśmy. Nam do Rosji nie było do kogo wracać, jeśliby tam wrócili, to od razu by znaleźliby się tam, skąd wszystkich wywozili

Początki władzy komunistycznej

Miałem brata starszego, uczył się w szkole, to założył organizację antykomunistyczną. Za władzy PRL-owskiej byliśmy więc na margines odsunięci wszędzie. Może to nie było potrzebne, bo to było od 1951 roku, a wtenczas to i do okien podchodzili, i podsłuchiwali, o czym rozmawiasz, a jak trzeba było rozmawiać, to już każdy mówił, że ściany mają uszy, i trzeba było rozmawiać bardzo po cichutku, żeby to się nie nagrało. Bo za byle co sadzali. A takich jeszcze, jak my, że jeden był w organizacji, miał broń i wszystko inne… Ale organizacja nie zadziałała nigdzie ostatecznie, i przez to, że nic nigdzie nie zrobili, to brat dostał łagodny wymiar kary, dziewięć i pół roku, a do odsiadki 11. Bo to było tak, że można było dać więcej, ale to był jeszcze młodociany wiek, 19 lat, no to po Bożemu, 11 lat to było wtedy po Bożemu. Odsiedział, jak po śmierci Stalina te lody troszkę zmiękły, dostał warunkowe, a że pracował dzień za dwa, odrabiał, wykonywał normę w kamieniołomach, to wypuścili. Ale już potem nigdzie do pracy nie mógł się dostać. Po wielkim trudzie dostał się do pracy, i w ten sposób my byliśmy za PRL-u pokazywani palcem. Że nie za bardzo możesz gdzieś wystąpić, bo ty jesteś taki – przeciwny władzy ludowej. Nie było to dla nas akuratnie miłe, bo każdy chciał gdzieś coś osiągnąć, a jak tylko gdzieś chciałby wyżej, to słyszał: – A, ciebie już znamy, tu twój brat był, siedział za politykę. No jak polityczny, to już było wiadome, że nie możesz nigdzie wyżej pójść, lepiej nie drażnić trzeba psa, bo łańcuch ma słaby, może się zerwać i pogryźć.

Początki władzy komunistycznej

Za PRL-u światła we wsi nie było. Bo jak chcieli my słupy stawiać, to nam powiedzieli: – Ta wieś nie chce spółdzielni założyć, to im światła nie trzeba!. I nie było prądu. W Hucie światło na każdej drodze było. No bo tam zawiązali spółdzielnię, to znaczy, że popierają PRL, to światło im dali. Powinieneś karę ponieść jakąś, męczyć się bez światła, jak władzy nie popierasz. Tu u nas byli ludzie zza Buga, oni wiedzieli, co to kołchoz, tu się nie dali namawiać. I władza też wiedziała, że tych ludzi ze Wschodu to nie za bardzo zapchają do tego.

Początki władzy komunistycznej

Potem paru takich przyszło, i wiadomo było, że to byli kapusie, że donosili na ludzi. Przecież nie było można słuchać Wolnej Europy, no a jak radio puściłeś, to nieraz było tak, że pod oknem ktoś stoi. To trzeba było ściszyć to radio, dla świętego spokoju, żeby nie wejść w kolizję z prawem. Takie było prawo, jak nie można, to nie można. A jak nie można, a chcesz słuchać, to słuchaj tak, żeby cię nikt nie słyszał. Jak słyszeli, że ty słuchasz, to już byłeś na tapecie. A ludzie zawsze słuchali, psy są spuszczone na podwórze, w pokoju od podwórza stał aparat radiowy, no i wtenczas on z tej strony drzwi zamknął, to już przez cały pokój za ścianę nikt nie usłyszał.

Początki władzy komunistycznej

Przyszedł wojskowy, Polak, i też przecież nie zapytasz: – Uciekłeś z wojska, czy co? W każdym razie automat w pogotowiu na piersi, i cały w wojskowym ubraniu. I przyszedł, szukał rozmowy, ciekawy był, jak otworzył drzwi do innego pomieszczenia, to on już tak jak władza, „zaraz głowę wsadza”. I tacy byli! Szukali. To pytamy się: – Pan tu psa chce zastrzelić, czy co, że spuszczony? Bo nie wiadomo, jak z nim zacząć rozmowę. – A nie, ja tych małych piesków nie ruszam. No ale wszystkim był zainteresowany. No to wtenczas prosimy, bo ławka zawsze stała przy ścianie, niech usiądzie, może chce się napić, chce zjeść? Dużo takich było. No chce, bo on szukał rozmowy. A z nim rozmowy my nie podnosili. Albo wtenczas chcieli rozmawiać rodzice tylko tak: – Czy nie wiesz, kto krowę ma do sprzedania? Bo by chcieli kupić. Albo o stworach rozmawiali. No ale żeby o niczym więcej. Bo to przeważnie byli młodzi, ludzie dla nas nieznani. On się nie odkryje, a my nie znalibyśmy tej polityki, o co tu chodzi. – Jak się żyje? – No dobrze się żyje, nikt nie budzi nas po nocach, w porządku. – Spokój tu? – Spokój. No i cześć. Nie można było nikogo palcem wskazać. A co to ja wiem, co to za człowiek, skąd on przyjechał? Nie znamy. No i my za wiele nie tłumaczyliśmy się. Po jakimś czasie przestali tak nachodzić nieznajomi ludzie. Bo to nie byli z Krzyża. A policja? Była, jaka była, raczej nikogo nie zaczepiali, bo tak samo nie widzieli swej pewności jutra.