Helena Kapuścińska
Ur. 13 lipca 1924 w Kazimierzu koło Szamotuł. Jej ojciec był kolejarzem, w 1926 został przeniesiony do pracy do Chodzieży i przeprowadził się tam z całą rodziną. Helena Kapuścińska ukończyła szkołę powszechną w Chodzieży, we wrześniu 1939 roku miała rozpocząć naukę w miejscowym gimnazjum. W sierpniu 1939 ojciec Heleny Kapuścińskiej został zmobilizowany do wojska, zaś ona sama z matką i młodszym rodzeństwem została ewakuowana pod Lwów. Po wkroczeniu wojsk radzieckich rodzinie udało się na początku października wrócić do Chodzieży. W czerwcu 1940 Helena Kapuścińska została skierowana do pracy w majątku niemieckim w Stróżewicach koło Chodzieży. W sierpniu 1944 wywieziono ją do obozu pracy pod Płockiem, do kopania rowów przeciwlotniczych. Po przejściu frontu sowieckiego wróciła do Chodzieży, skąd w marcu 1945 rok wyjechała z ojcem do pracy przy uruchamianiu linii kolejowej w Wieleniu Północnym. W maju 1945 roku rozpoczęła pracę na stacji kolejowej w Krzyżu. W 1948 roku wyszła za mąż i przeprowadziła się do Krzyża. Do przejścia na emeryturę pracowała na kolei, w łączności. Obecnie mieszka w Krzyżu. Relację Heleny Kapuścińskiej nagrała Anna Wylegała.

Galeria

Rozwiń galerię

Fragmenty do słuchania

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Wygląd miasta tuż po wojnie

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Odbudowa miasta i infrastruktury

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Różne grupy nowych mieszkańców

Życie społeczne - Kościół, szkoła, administracja

Początki władzy komunistycznej

Życie społeczne - Kościół, szkoła, administracja

Początki władzy komunistycznej

Fragmenty do czytania

Odbudowa miasta i infrastruktury

Mieszkałam w Wieleniu, i dojeżdżałam do Krzyża do pracy do jednostki. Pracowałam jako telegrafistka, jako kancelistka, właściwe wszystko robiłam. I łączyłam w centrali, i na dalekopisie, i na morsowcu umiałam, alfabet morsa umiałam, bo to jeszcze z harcerstwa sobie przypomniałam, i rękę miałam wyrobioną. I wszystko, co było do robienia, to się robiło.

Wyjazd i wysiedlenie Niemców

Powojenna gospodarka

Tutaj byli jeszcze Niemcy, dopiero potem powyjeżdżali. Pamiętam, że na peronie czekali na pociąg i jechali. Ale to był już tak lipiec, sierpień, już to było po wojnie, jak wyjeżdżali. Dostali zawiadomienie, że mają prawo wyjechać… Musieli tam jakieś dokumenty złożyć, że mają prawo wyjechać. Wyjeżdżali tam do Niemiec Zachodnich, tam, w te strony. Niemcy tu byli, było ich dużo. Niektórzy zdążyli uciec, a niektórzy, kto nie uciekł, starzy, to byli, ale im pozwolili potem, jak chcą, wyjechać. Ich los też nie był wesoły, a skąd! Oni to przeżywali tak, jak my przezywaliśmy ich najazd. Tak i oni przezywali ten rosyjski.

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Do końca, do 9 maja 1945 roku, tak długo, jak wojna się nie skończyła, wszystkim rządziło wojsko rosyjskie. A ten dzień, jak podpisali pokój – jak się ci Rosjanie cieszyli, jak zaczęli strzelać w powietrze z uciechy, że się wojna skończyła! Wojna się skończyła, a armia polska przecież też tu służyła, bo przyszła spod Lenino, w tych wojskach rosyjskich tez przecież byli Polacy. I jak wojna się skończyła, za trzy czy za cztery dni nasze jakieś dwie dziewczyny musiały dojeżdżać do Gorzowa do pracy. Tak się każdy bał z tymi Rosjanami jechać, bo mieli taką opinię, że gwałcą, i zresztą tak i było, że gwałcili kobiety. Więc te dziewczyny tam gdzieś jechały, i przyjechały, i mówią: – W Kurowie, w Strzelcach, dwóch-trzech żołnierzy ciągnie pług, z tyłu oracz. I orali pola, i to był maj. – Musimy siać, bo nie będziemy mieli chleba na zimę. Więc wojna się skończyła, oni tacy zmęczeni wojną, i jeszcze szybko uprawiali ziemię. W Kurowie, w Strzelcach, uprawiali tę ziemię. A że nie było koni, ani niczego, to sami ciągnęli. – Musimy tę ziemię wzruszyć. I ziarna siali zaraz, żeby sprzątnąć, bo „nie będziemy mieli co jeść”. Takie właśnie obrazy mi się przypominają, jak to było zaraz po wojnie. Bose nogi, i ciągnęli, maj, to już było ciepło, i ciągnęło ich troje, a z tyłu oracz. Bo to wtedy jeszcze nie był wiadomo, co z nami będzie, jak oni ten kraj podzielą. Rosjanie mówili, że to jest wszystko ich, bo oni to wywalczyli. Dopiero później przyszły paczki amerykańskie, z UNR-y, to dopiero później. Ale z początku – przecież nic nie było wiadomo, co z nami będzie, kto to będzie, co i jak, czy my jesteśmy w Rosji, czy będzie tu Polska?

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Rosjanie byli uciążliwi. Przychodził tu do biura taki z transportu. Zegar miał, piękny taki, wahadłowy, na ścianę. – Czy jest taki zegarmistrz, żeby mi dziesięć małych zrobili z tego dużego? Albo jakieś tam spodnie przynosił, nie wiem, po kim, czy machniom, czy kupimy? A wszystko za alkohol chcieli oddać. Wszystko za alkohol, pieniędzy oni nie chcieli, tylko, żeby im wódki dać. Oni tu tylko po wojnie rządzili. Każde miasto miało takiego komendanta wojennego, myśmy tutaj mieli dobrego człowieka. Jak nie było w stołówce co zjeść, to tam pół krowy gdzieś dostał, to kazał świnię zabić, to grochu gdzieś znalazł - starał się. Przychodził sam do tej stołówki na obiady, oni gotowali, a wszyscy z miskami chodzili, do tego tu domu na Rejtana, wysokiego, w którym była ta noclegownia. Mężczyźni tam spali, i na dworcu w tych wszystkich pomieszczeniach… Aż dopiero zaczęły się te jednostki wszystkie organizować, i swoje robić, i zaczęły przyjeżdżać rodziny trochę do miasta, kto miał odwagę. A tak było, że przyszłaś wieczorem z pracy, po dwunastu godzinach, i to już ktoś w tym mieszkaniu inny był!

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Pamiętam, jak otwierali tą linię tutaj do Skwierzyny, i pierwsze jechały władze, jak wracali, w pociągu – same instrumenty muzyczne. Gdzieś chodzili po szkołach, po wioskach, tam, gdzie nikt nie chodził, i tam były w szkołach instrumenty muzyczne, i organki, i harmonie, i pianina, i to wszystko. I to wszystko przywozili, to się szaber nazywało, wszyscy szli na szaber. Pościele, jakieś płótna. A te zegary, takie piękne, w takich ebonitach, w alabastrze takim białym – kobiety takie, lwy, śliczne takie rzeczy. Wszystko Rosjanie z Niemiec przywozili i tutaj chcieli, żeby im wódki dać, to oni oddadzą.

Powojenna gospodarka

Początki władzy komunistycznej

Różne były te organizacje, sekretarze partii byli, ale nigdy nie spotkałam się, żeby mi ktoś powiedział: – Tobie nie wolno do kościoła chodzić, albo że twoje dzieci nie powinny. Jedyny zakaz, jaki rodzice mieli, to że nie można było brata do technikum przyjąć, bo on nie jest dzieckiem chłopa albo robotnika, taki niby ten zakaz. A tak – nie wiem, czy mieszkałam w takiej miejscowości, w której ludzie nie byli tacy wrażliwi na to, czy może w większych miastach było więcej tych partyjnych, takich, którzy zabraniali? Ale mnie nikt nie zabraniał. Namawiali mnie, że mam do partii wstąpić, ja mówię: – Nie, ja wam składkę nie zapłacę, bo ja mam dzieci, musze im masło kupić. I wciąż tak mówiłam, i ci wszyscy sekretarze to tacy byli… Znaliśmy się wszyscy, tak się zapisali, nie wiadomo po co. Ja nie mogę powiedzieć, chodziłam do kościoła, nikt mi nie zabronił. Nie miałam z tego powodu kłopotów żadnych.

Powojenna gospodarka

Powroty Niemców do Krzyża

Parę razy byli Niemcy na naszej ulicy, oglądali nasze budynki. Nawet z nimi rozmawiałam, choć im mówię, że już dużo zapomniałam, żeby się nie przestraszyli mojego niemieckiego. Były nawet tutaj panie u mnie, miałam ciasto, zaprosiłam je. Pamiętam, dali Agatce 20 marek na wełnę dla Emilii, bo była mała. Byli, tak oglądali tutaj, przyjechali tutaj do znajomych do Drawin. Latem przyjeżdżają czasem tutaj. Już dziadkowie wnuki przywożą, pokazują, gdzie mieszkali, i mówią: – Och, jak się ta ulica zmieniła. Rzeczywiście, bo tu takie duże drzewa były, a wszystko wycięte, nowe chodniki, nowe okna. Tak tu się wszystko zmieniło, się dziwią. Do kościółka tutaj idą zobaczyć, i oglądają. Rozmawiałam z nimi, i mówił mężczyzna, że oni tu mieszkali, ojciec był konduktorem, do Wałcza, do Deutsche Krone jeździł, był konduktorem. Czasem przyjadą.

Powojenna gospodarka

Taki był tutaj pan Sopuszyński, pierwszy rzeźnik, myśmy do niego zawsze chodzili. Potem Musiał, co tam miał koło Matysiaków piekarnię. Oni z Drawska przyszli; ci, co tak tu blisko mieszkali, to się tutaj przenosili, prosili komendanta wojennego o towar, bo przecież ciężko było o mąkę, o wszystko. Potem pani Ziglewska miała drogerię, ale ona już to chyba w PSS-ach pracowała, to nie była jej własna drogeria. Jak poprzychodzili tu ze Wschodu, to zaraz się otwierały takie małe sklepiki. tu, gdzie biblioteka teraz jest, tam naprzeciw było „Wstąp na chwilę”, restauracja. A tu na rogu, gdzie biblioteka, to pani Czajkowska piwo sprzedawała, była taka knajpka. I taki biznes mały, ale był. Za torami, na południowej stronie, taki był kiosk mały, jak on się nazywał? Tam też mieli wszystko, jak kolejarze dostali wypłatę, to w tym kiosku siedzieli, w takiej szopie, aż to zlikwidowali, ze względów sanitarnych. Była jakaś popijalnia, a potem, żeby nie było wypadków, żeby nie byli pijani, to zlikwidowali. Tu był piekarz, naprzeciw szkoły zawodowej. Zawsze w niedzielę się leciało po świeże bułki. Tam, gdzie teraz kawiarenka jest, to tam Płotecka miała piekarnię.

Powojenna gospodarka

Rynek był w Krzyżu od razu, jak zlikwidowali ten pomnik na rynku, to targowisko było tutaj. Potem przenieśli targowisko na Mickiewicza, teraz tutaj zrobili… Było, było targowisko, potem już ludzie zaczęli z tych wiosek wszystko przynosić, ci ze Wschodu, już obsadzili ziemię, przynosili trochę mleka, śmietanki, czasem masła, dobre masełko można było kupić… Były tam takie panie, które zawsze z kawałka próbowały i brały to masło. I tak stopniowo coraz więcej się działo. To przywozili jakieś warzywa… Przeważnie ci ze Wschodu brali te ziemie, choć te ziemie tu nic nie warte, piąta, szósta klasa. Krówki jakieś mieli, coś. Pamiętam, myśmy też nie z mleczarni mieli mleko, tylko też chodziłam nosiłam, tu do domu przywoził kany, ludzie przychodzili, kupowali od gospodarzy. Mleczarnia tyle nie nastarczała jeszcze mleka, a oni woleli sobie sprzedać tutaj, bo tu dostali dobrą cenę, a tam nie wiadomo – jeszcze nie było takiej organizacji. I masło, i serek można było dostać.

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

Jeszcze do Poznania nie szedł żaden Pociąg, bo w Drawskim Młynie tamten most nie był naprawiony, i we Wronkach też nie działał. W Drawskim Młynie coraz bardziej go tam robiono, ale we Wronkach, na Warcie? I gdy w tym Krzyżu zaczęły się organizować jednostki, to żeśmy się wszystkiego bali, bo nikt nie wiedział, jak, co? Jeszcze wojna niby była, te transporty chodziły. I tak to wszystko było jakoś nieczasowe, nie to, że ja tutaj zostanę, że ja tu w tej chwili pracuję. Taka niepewność była. Była jedna kuchnia kolejowa, komendant wojenny rosyjski dostarczał nam żywność, to pół krowy, to pół świni. I jedna stołówka była, gotowali kucharze, wszyscy z miskami przychodziliśmy, i żywili się wszyscy zbiorowo. Tak wszystko było niepewne, nic nie wiadomo było, czy rzeczywiście Rosjanie tę wojnę wygrają, bo jeszcze nie było wiadomo…

Adaptacja do życia w nowym miejscu

Zawsze było mówione w 1945 roku, że „Anders na białym koniu przyjedzie i jedziemy do Lwowa z powrotem”. Tak wszyscy mówili lwowiacy, co tu przyjechali, mówili: – My tu tylko jesteśmy czasowo, Anders na białym koniu przyjedzie i pojedziemy do Lwowa z powrotem. Wciąż mówili, że „my jedziemy do Lwowa”, „całą rodziną jedziemy do Lwowa”. Wszyscy ze Wschodu mieli taką nadzieję, że za niedługo jedziemy do domu. Wierzyli, że ta cała historia Europy, tych wojen, jakoś to wszystko się zmieni, Rosjanie wyjadą, że tamte tereny może powrócą z powrotem. Ale to tak się nie stało, jak sobie ludzie myśleli. Każdy sobie mówił, że czasowo tylko tutaj jest, ale że narody się jakoś porozumieją i wróci się do domu.

Różne grupy nowych mieszkańców

W takim codziennym życiu ci ludzie ze Wschodu tak jakoś przyszli grzecznie. Przeważnie dużo osób nie miało żadnych dokumentów, to trzeba było ich poprosić, żeby zrobili. Myśmy do nich nic nie mieli. Ja w każdym razie wkoło siebie nie widziałam żadnych takich, żeby się nie zgodzili. Nie można było powiedzieć. Wschodnia kultura i tu zachodnia – to różne kultury były, i trzeba było to razem wszystko jakoś tak zebrać. Cieszyliśmy się, żeśmy przeżyli, i nie wiadomo było, co dalej będzie. Ja mam męża ze Lwowa, moja koleżanka ze Stanisławowa, a chłopcy stąd, z Poznańskiego, dziewczyny stamtąd brali za żony, i tak żeśmy się bratali.

Życie społeczne - Kościół, szkoła, administracja

Chłopcy się zjeżdżali z Poznańskiego, tu dziewczyny z Szamotuł, z Chodzieży, chłopcy z Leszna, z Gniezna… Zrobili sobie drużynę piłkarską, był pan Zięba z Krzyż, i pan Klemens, no i oni w piłkę grali, i jeździli, a my za nimi im kibicować. I tak wspólnie jakoś wszystko się toczyło. A tak w ogóle to tylko dworzec był ważny w tym mieście. Tu na dworcu ludzie mieszkali, bo tu jeszcze były takie – mówią, że miny, że nie było to rozminowane. Więc dworzec, i ten most, to był cały nasz świat – cały dniami staliśmy, patrzyliśmy na te pociągi, na te tranzyty rosyjskie na front i z frontu, i te ładunki, na to wszystko… I całe nasze życie się na tym dworcu toczyło.