Ur. 22 listopada 1925 w Poznaniu. Cecylia Machowina chodziła do katolickiej szkoły dla dziewcząt na ulicy Dąbrowskiego, w 1939 roku ukończyła siódmą klasę. Jej matka pracowała w fabryce tytoniu, ojciec w magazynach wojskowych na ulicy Młyńskiej. Mama zmarła w 1942 roku z powodu choroby. Ojciec w czasie wojny został aresztowany przez Niemców za nielegalny handel i osadzony w więzieniu we Wronkach, gdzie przebywał do końca wojny. Pod koniec wojny został razem z innymi więźniami ewakuowany na zachód, znalazł się w okolicach Berlina i stamtąd wrócił do Poznania. Cecylia Machowina w czasie okupacji pracowała przymusowo w fabryce akumulatorów w Poznaniu. Podczas walk o Poznań w styczniu 1945 spaliła się kamienica, w której mieszkała jej rodzina. W związku z tym po przejściu frontu Cecylia Machowina otrzymała mieszkanie w blokach wybudowanych w czasie wojny przez Niemców na potrzeby administracji. W maju 1945 wyszła za mąż za Stanisława Machowinę, który pochodził z Drawska i pracował w magazynach kolejowych w Krzyżu. Do 1947 roku Cecylia Machowina mieszkała z mężem w Drawsku, potem przeprowadziła się do Krzyża. Pracowała m. in. w pogotowiu ratunkowym. W latach 60. przeszła na rentę. Obecnie mieszka w Krzyżu. Relację Cecylii Machowiny nagrał Jarosław Pałka. |
Galeria
Rozwiń galerię
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaMąż przyjeżdżał do pracy do Krzyża. Nie mieliśmy gdzie mieszkać, więc żeśmy mieszkali w Drawsku. Tu pracował, tu dojeżdżał do pracy w magazynie, od razu z Poznania przeszedł tutaj. Jeszcze chyba jest ten magazyn, tylko nie wiem, co prowadzą, dawniej to prowadzili wszystko, odzież dla tych kolejarzy, wszystkie sprzęty, śruby, wszystko, co do parowozu potrzebne. Nazywało się to: magazyn filialny. Mąż tu dojeżdżał rowerem z Drawska, aż potem my tu dostali to mieszkanie, i wtedy żeśmy się tu przeprowadzili, i tak żeśmy kupowali to i tamto, bo tu nic nie było, wszystko było splądrowane po tych Niemcach. Albo oni zabrali, nie wiem. Jak żeśmy wcześniej poszli w Poznaniu na te poniemieckie mieszkanie, bo nam spalili wszystko, zostało tylko to, co w piwnicy – a tam były rodziny oficerów – to naprawdę było wszystko. Oni nie wiem, czym odjeżdżali, czy samochodem, czy samolotem. Jedna noc i nie było ich, i całe bloki, cała ulica. I była wanna prania ślicznie wyprana, jeszcze w wodzie. W szafach też było wszystko. No my jako dziewczyny, potrzebowałyśmy ubrań, pasowało nam coś albo nie. Jak coś nie pasowało, można było przerobić. Dwa tapczany były, sypialnia, szafy. Wiele z tego nie korzystałam, coś niecoś zabrałam, jak przyjechałam do Drawska, a właściwie tu do Krzyża. Zmieniali się jacyś przybysze. A tu za ścianą to przyszła babcia z dziadkiem, którym Ruscy zajęli gospodarstwo, to oni z Grodna przyszli. Przywieźli ich w tych transportach, co jechały. I następny dom tak samo – z Wilna. Też transportem przyjechali. Tam swoje dobytki mieli, nie wiem, w skrzyniach, w rozmaitościach. Żeby dostać dom, trzeba było iść na prezydium. Pierwszeństwo mieli ci, którzy przyjeżdżali, jak ta babcia z Grodna, i tamta z Wilna za nią, to repatrianci się nazywali. A myśmy byli tutejsi, można powiedzieć. Ja mam wszystko kupione w Poznaniu, bo to pod Poznań należało. Żeśmy odpłacali za ten dom pięć złotych miesięcznie przez pięć lat. Przez pięć lat żeśmy płacili, mam wszystkie papiery w kopercie zaklejone, te wszystkie kwity od pięciu złotych, bo to w razie czego się przyda. Była tu w Krzyżu babunia z rodu Machowinów, która poszła do pracy do Niemca, to była jadłodajnia i kolonialka i ona tam pracowała. I wtedy wyszła za mąż, na ulicy Krótkiej, w tych blokach przy kolei, on Kiss się nazywał. Potem, po wojnie, ja tą babcią się opiekowałam, żeby sama nie umarła. Ich syn był w wojsku w Poznaniu i wojna go zabiła w 1939 roku, więc babcia nie miała nikogo, syn jej umarł. Ona mieszkała na Kościelnej. Podobno z Machowinów pochodziła. Jak myśmy tu przyszli, to ona się dowiedziała i nas często odwiedzała. Ten jej mąż był już staruszkiem, był maszynistą. On umarł, ona przyszła do nas i mówi: – Dzieci kochane, Stasiu, chodź pochowaj mojego męża. To z Drawska przywieźli na rowerze z jednym kolegą trumnę, bo u nas nie było. Nie było komu i nie było jak. Od tej pory ja tą babcią się opiekowałam. Ona Rusków się bała, bo oni byli prawie Niemcami, ten dziadek Kiss to tylko umiał „dzień dobry” powiedzieć. A tak to bardzo dobrzy ludzie i staruszki. Jeszcze za męża życia przyjechała właścicielka nasza. Jeszcze jabłonka stała, którą ona sadziła, ona dostała potem taką rdzę i wtedy mąż ją wyciął. Ona przyjeżdżała tutaj do pani Szulcowej, pani Szulcowa też jest w starszym wieku. Pytała się, kto mieszka na tym jej miejscu, bo ona to drzewo sadziła, i oni tu mieszkali. Nie wiem, czy miała rodziców emerytów, bo słyszałam, że ten dom to Niemcy wybudowali dla emerytów. Sama była w średnim wieku. Mąż upiekł blachę placka i mówi do tej Szulcowej, że ta pani może przyjść: – A ty będziesz tłumaczyć. Do tej Szulcowej tak mówi, bo my nie umiemy. Dwa razy byli u nas. Ona przez tych Szulców tu przyjechała, ona do nich na wakacje przyjeżdżała i wtedy się pytała, czy może nas odwiedzić. No i przyszła popatrzeć, jak tu prowadzimy ten dom. Wtedy ona, Szulcowi, przyszła i mówi: – Machowinki, przyjmiecie Niemców? Bo przyjechali do mnie na wakacje i chcieliby zobaczyć dom w środku i ogród. Czy to jabłko jeszcze jest, szara reneta, czy jeszcze stoi. |