Maria Kmieć
Ur. 5 listopada 1922 we wsi Chorążyszki (powiat oszmiański, Wileńszczyzna). Ukończyła czteroklasową szkołę w Chorążyszkach, potem uczyła się w szkole powszechnej w Oszmianie. Jej rodzice prowadzili niewielkie gospodarstwo rolne. W czasie okupacji niemieckiej Maria Kmieć została wpisana na listę osób do wywózki na roboty przymusowe do Niemiec. Opuściła dom rodzinny i przez pół roku ukrywała się przed wywózką na roboty przymusowe w gospodarstwach należących do krewnych oraz u przyjaciół. Po wkroczeniu wojsk sowieckich w 1944 roku rozpoczęła naukę w szkole pielęgniarskiej, a po trzech miesiącach pracę w szpitalu polowym. W marcu 1946 wyjechała z matką i rodzeństwem do Polski. Po trzytygodniowej podróży dotarła do Kuźnicy Żelichowskiej koło Krzyża. Po kilku miesiącach dwie siostry i matka Marii Kmieć wyjechały na Warmię. Maria Kmieć wyszła za mąż za repatrianta z Zamojszczyzny, z Biłgoraja, który po powrocie z pracy przymusowej w Niemczech osiadł w Krzyżu Wielkopolskim. Po wojnie pracowała jako krawcowa, potem w szkole w Krzyżu jako kucharka, prowadziła też wraz z mężem własne gospodarstwo rolne. Obecnie mieszka w Kuźnicy Żelichowskiej. Relację Marii Kmieć nagrał Jarosław Pałka.

Fragmenty do słuchania

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Kontakt z ludnością niemiecką

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

Adaptacja do życia w nowym miejscu

Fragmenty do czytania

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Raptem przychodzi 1945 rok, koniec wojny. Zagospodarzyli się Rosjanie, czyli Związek Radziecki, i teraz trzeba myśleć. I teraz całe szczęście , jakoś porobiło się, i wyjazd do Polski. Mama już była do pierwszego transportu zapisana, ale musiała udowodnić, że jesteśmy Polakami, bo oni mówili: – Jesteście tu urodzeni, to jesteście Białorusy. A mama: – Nie, bo my Polki. Musiała kilka razy na komisję stawać, z papierami udowadniać, gdzie urodzona, skąd ojciec pochodził. Bo ojciec mamy pochodził gdzieś spod Piotrkowa Trybunalskiego. A tutaj dziadek im kupił w Chorążyszkach dom i ziemię, i dlatego mama musiała udowadniać, że mama jednak pochodziła z Polski, i ojciec pochodził. I tak zezwolenie dostaliśmy. Bo tak to bylibyśmy zginęli – mego taty brat był w Legionach, a takich w pierwszej kolejności wywozili.

Odbudowa miasta i infrastruktury

U nas tyle było rozbitych domów. Potem jeździli, przymusowo trzeba było pracować, szarwark nazywali. Przykładowo w miesiącu dzień, czy dwa trzeba było jechać do pracy. Kto nie miał konia, to było obliczone, to musiał rozgruzowywać te ruiny, rozwalać, cegłę czyścić. Na wagony to kładli, wywozili, mówili, że na odbudowę Warszawy. Mężczyźni szli, kobiety nie. Ale jak mama miała konia, to musiała iść z koniem. A ten drobny gruz wywozili na naszą drogę. Tutaj była błotnista, polna droga, i tutaj wszystkie gruzy wywozili, potem trochę znaleźli gdzieś tam żużlu i tak jest do tej pory.

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Jak mama tutaj przyszła, to tak tymczasowo wszystko było, bo my nie wierzyli, że to koniec, jak takie przepychanki były. Nie myśleliśmy, że tutaj się osiedlimy i będziemy tutaj. Ale zostaliśmy tutaj, w tym samym domu, mama i dwie córki, bo jedna już wyszła za mąż i z mężem w inne strony pojechała. Posiedzieli my tutaj. Niestety, potem mama i siostra młodsza z powrotem pojechały na olsztyńskie, bo tam została starsza siostra. A ja tutaj znalazłam chłopaka. Jak znalazłam? Nie dali by mi mieszkania, a ja nie chciałam z mamą jechać, nie podobało mi się tam. Tam w polu bym robiła, szwagier taką dużą gospodarkę wziął, będę tam parobkować? Ja zostanę tutaj. A że umiałem trochę szyć, to myślałam, że dam sobie radę.  Jak  potem byliśmy we dwoje z mężem, to mogliśmy brać mieszkanie.

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Wzięliśmy ślub, zamieszkałam tutaj. I cóż można powiedzieć? Było, jak to po wojnie. Rozbite domy, ale co się podobało? Kościół był, szkoła była, poczta była, kolej była! To nas tutaj zatrzymało. Bo my tam kolej mieliśmy 20 kilometrów, do Oszmiany, to było daleko.

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Baliśmy się. Najpierw nie chcieliśmy wysiąść. Wzięli kilka naszych rodzin i powieźli na Osieczno. Przesieki były puste, to było przy szosie. Przez las jechaliśmy, las, las i las, 11 kilometrów. Przenocowaliśmy się, światła nie ma, lampy nie ma, nic nie ma. A jeszcze Niemcy byli. Na drugi dzień: z powrotem jedziemy! Bo tutaj są ludzie, jest gmina. Wracamy, tutaj będzie lepiej. Pociąg tu szedł, tutaj jakaś gmina była, jakiś urząd był. Wróciliśmy. Kilka domów pustych, zatrzymaliśmy się. A potem inni wyjeżdżali na dalsze tereny, szukali sobie miejsca i porozjeżdżali się, gdzie kto mógł. Myśmy swoje furmanki i wozy swoje mieli. A co brakowało, to gmina dała.

Osiedlenie i zagospodarowanie się

Kontakt z ludnością niemiecką

Tutaj byli już Polacy, i co ładniejszy domek, to już był zajęty. Pozostałości były, jakiś dom pod lasem stał, taka pustka. Najpierw brat mamy osiedlił się, i mama, ale potem oni wszyscy wyjechali. Gmina tu była, to gmina rządziła. A w Krzyżu PUR był, lekarz w Krzyżu był. Szło się do gminy, a oni mówili: – Tam możecie, tam możecie. To jak możemy, to przyszliśmy. Sołtys przyszedł, przyprowadził nas. – Słuchajcie panie, ma być tak i tak. To te Niemki miały swój klucz, my swój, a kuchnia na spółkę. Trudno, jak trzeba, tak trzeba, bo nas straszyli, że będziemy w lepiankach, albo w ogóle w szałasach. Ale mówili, że będą Niemców wywozić. Ten nasz dom, to był niby trochę lepszy domek. Ale tutaj wszystko nędzne raczej było, bo i Niemcy nie byli bogaci. Lichutkie domy były raczej w Kuźnicy.

Kontakt z ludnością niemiecką

Tutaj mieszkała w jednym pokoju Niemka i dwie córki. A tutaj mieszkała nasza mama i dwie córki. A kuchnia do spółki. Jak nas tutaj w marcu przywieźli, to tutaj zostaliśmy. A ich, Niemców wywieźli chyba w październiku, w każdym razie jesienią. Jak one się nazywały, to nie wiem. Nie przyjechały nigdy, też biedne były, nie bogate. Ta Niemka mówiła: – Mein Mann kaput, nach front. Widocznie młodzi byli… Ja miałam 24 lata, jak przyjechałam, a jej córki były trochę młodsze.

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

Różne grupy nowych mieszkańców

Zostaliśmy tutaj. Mąż niedouczony, ja niedouczona. Mój mąż pochodził z Biłgoraja, z lubelskiego. Był wywieziony do Niemiec. Z Niemiec przyjechali do Biłgoraja i też jechali tutaj na zachód. I tak się tutaj zapoznaliśmy i tutaj zostaliśmy. On poszedł do pracy, do lasu oczywista. Wtedy nie było motorowych pił, nie było nic, ręcznie wszystko robili. Robota szła wolno, ale jakiś zarobek był. I tak stopniowo dorabialiśmy się. Nawet siekierę musieliśmy kupić, bo nie było.

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

W Krzyżu nie ma pracy. To była stacja węzłowa, była kolej. Szkołę zlikwidowali, teraz jest tylko sześcioklasowa u nas. Pocztę otworzą tylko na godzinkę, albo dwie. Gmina była wiejska, wszystkie sprawy domowe szło się załatwić do urzędu. Ja nawet ślub brałam tutaj. Ja nie musiałam nigdzie jeździć. Nawet ksiądz dał mi tutaj ślub. Teraz lekarza trzeba szukać światem, skierowanie mieć.

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

Po wojnie był tutaj sklep, tutaj na górce, przyjezdny Polak zrobił. Po towar do Trzcianki jeździli, 30 kilometrów koniem, bo w Krzyżu nie było żadnych magazynów. Może jakiś sklepik był, żeby sprzedawać, ale nie magazyny. Chleb się samemu piekło. Ale co nas cieszyło: światło! Od razu tutaj było światło. Już jak my przyjechaliśmy, to tutaj był prąd. To wielka uciecha, bo w Oszmianach nie było. A tutaj: pstryk i światło. Postęp.