Anna Marcinkowska
Ur. 12 czerwca 1918 w Świerkówkach koło Obornik. Jej ojciec był rządcą w majątku hrabiego Żółtowskiego, rodzina mieszkała w oficynie pałacowej, najpierw w Świerkówkach, potem w Wargowie. Anna Marcinkowska chodziła do szkoły powszechnej w Ocieszynku i Wargowie, należała do harcerstwa. Po ukończeniu siódmej klasy odbyła praktykę w internacie prowadzonym przez siostry zakonne w Poznaniu, a następnie rozpoczęła pracę w cukierni na ul. Św. Marcin. W 1937 roku wyszła za mąż. W czasie wojny mieszkała i pracowała w Poznaniu, była m.in. zatrudniona w szwalni niemieckiej zajmującej się szyciem i naprawą mundurów dla Wermachtu. Po wojnie mąż Anny Marcinkowskiej dostał pracę na kolei w Krzyżu. Anna Marcinkowska wraz z córkami przeprowadziła się do Krzyża w maju 1945. Początkowo pracowała w zakładzie krawieckim „Praktyczna pani”, potem zajmowała się krawiectwem na własny rachunek. Obecnie mieszka w Krzyżu. Relację Anny Marcinkowskiej nagrała Anna Wylegała.

Galeria

Rozwiń galerię

Fragmenty do słuchania

Wyjazd i wysiedlenie Niemców

Powroty Niemców do Krzyża

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Powojenna gospodarka

Fragmenty do czytania

Przyczyny wyjazdu na „Ziemie Odzyskane” i droga do Krzyża

Myśmy się spotkały z panią Linkową – pani Brzezińskiej mamą – na Łazarzu, na rynku, ona mówi: – Słuchaj, byłam w Krzyżu. Ja mówię: – Co ty, przecież tam wojna jeszcze! – Nie, już jest spokój. Rusoki chodzą, jest ich dosyć, ale już raczej spokój taki. A kolejarze muszą pracować, bo kolej idzie do Krzyża, i z Krzyża do Poznania. I potem zaś już te tory kontrolowali, naprawiali na Szczecin, i już pociąg potem szedł na Szczecin,  najpierw szedł pociąg do Choszczna. Nie było, żeby tak dostać takich robotników. Każdy chciał być panem, tylko panem. A robić, żeby te tory poukładać, śrubami pościągać, żeby te szyny były bezpieczne – to nie było takich robotników, nie było można otrzymać takich. Musieli im wielkie stawki obiecywać, żeby oni pracowali. Ale nie chcieli pracować. Po każdej wojnie wielkich ludzi robią z biednych, takie jakieś jest przysłowie. I ona mówi mi: – Ja jadę! Ja pytam: – Kiedy? Ona mi wtedy mówi, kiedy jedzie, a na rynku Łazarski myśmy się spotkali, bo ona też tam w dzielnicy łazarskiej mieszkała. I mówi: – Mój Franuś już tam jest, od dawna. A ja mówię:  – A mój mąż taki chudy, wysoki. Ona: – A już wiem! Bo jak byłam, to Franuś mi przedstawił, jakiś Antoni Marcinkowski. Ja mówię: – To mój mąż, bo ja się tak nazywam. I ona mówiła, że jedzie, i ja się też postanowiłam zabrać tam  z nią.

Wygląd miasta tuż po wojnie

Ludzie zjeżdżali się już i lokowali się, tam, gdzie znaleźli wolne, tam weszli. Naprzeciw tej ulicy od dworca, co idzie do prezydium, to tam były jedne gruzy. Jedne gruzy takie! Tam musiały być piękne wille i piękne zakłady jakieś, stomatologia może? Naprzeciw prezydium stomatologia chyba była, tych nożyczek i różnych takich można tam było wtedy dużo znaleźć. I potem, jak kończy się ulica, to tam rzeczka była, a teraz ona zasypana, takimi kołami ona jest zasypana. A kiedyś to płynęła woda normalnie, i to dosyć ostro płynęła. A potem pokładli takie beczki, i tak murowali jedną w drugą, i rzeczka wypływa ż za parowozownią. Krzyż był bardzo zniszczony. Pierwszy dom, co jest teraz tam, gdzie jest ten Lewiatan, to on był na nowo postawiony. Postawiła go zaraz po wojnie Polska, i tak stoi. A tak – nic więcej nie budowali. Jakiś ten Krzyż jest taki łamaziaty. Bo przecież żeby oni nie umieli zbudować jakiegoś domu pięknego po wojnie?

Kontakt z ludnością niemiecką

Jedna Niemka, co przychodziła do nas pracować, to przez tego Niemca, co tu był w tym domu, gdy ja mieszkałam jeszcze na Krótkiej. Wtedy bardzo byłam chora, i mamusia mówi: – Słuchaj, tyle się nazbierało tego prania. Niemki są takie fest kobiety, i czyste, porządne, pójdę, zapytam, czy on zna jaką Niemkę, żeby przyszła wyprać. A on mówi: – Ja, może być. On się przejdzie. I tak mówi potem: – To taka fest kobieta. I ona przyszła nam wyprać tę bieliznę. Ale to nie było pralek, tylko się jeszcze na „rum-tara-ra” prało zaraz po wojnie. Ta Niemka była na to pranie zamówiona, a potem mówi, że ona może przyjść posprzątać, czy coś innego zrobić. Potem zauważyła, że ja siedzę przy maszynie, szyję, mówi, że mogłaby mi obrzucać. Taka była grzeczna kobieta, taka przychylna dosyć. My jej dali tam chleba, wszystkiego, ona się bardzo cieszyła. A czy dzieci miała, czy kogoś jeszcze przy sobie, to nie wiem, bo nie pytałam jej. Ona się prosiła nam, żebyśmy ją zajęli, ona się bardzo prosiła, że ona nie ma w domu co robić. A tu Rusoki jeszcze byli, i to tacy oni byli… Nieporządni ludzie. Jesteś Niemką, musisz mu dać, i koniec. I ona zawsze tak tatusia prosiła, żeby ją odprowadził. Mieszkała na Lipowej. I tam ją tatuś zawsze odprowadził, bo ona się bała.

Żołnierze radzieccy i wojskowa władza radziecka

Tu byłam już w Krzyżu, jak wojna się skończyła. Rusoki tak strzelali w górę, że od tego huku się człowiek trząsł. Tak od okien żeśmy się pokryli z dziećmi, mąż z pracy właśnie wrócił, dałam mu jeść, i mówię: – Nie siedź tak przy tym oknie, żeby czasem szyby na ciebie nie poleciały! To był koniec wojny. A mój mąż mówi:  – Oni strzelają w powietrze, nie tak. Oni w powietrze strzelają.

Powojenna gospodarka

Był w Krzyżu tak zwany hotel – to był hotel, pokoje do wynajęcia, i tam było bardzo schludnie, czyściutko, elegancko. Jakiś pan Śliwiński to poprowadził. Takie miał eleganckie córki, umiały tak ładnie po niemiecku mówić. Gdzie tam jest fryzjer, i obok jakieś biura teraz, to tam takie kręcone schody były, i szło się do góry, i oni do góry mieszkali, a na dole mieli te swoje biura. Ale oni nie byli tu długo. On się Śliwiński nazywał, był wdowcem już, bo żona mu w czasie okupacji umarła, ino miał córki, kilka tych córek miał. I te córki tam z nim urzędowały. Potem wyprowadził się z Krzyża, z tymi córkami oczywiście razem.

Życie codzienne w pierwszym okresie powojennym

Nieraz i później byli już tacy cwaniacy, co się wycwanili, z kaną jechali, taką dużą kaną od mleka, do Drawska, przywozili mleko, i stanęli tu, gdzie Lewiatan, i mleko sprzedawali. Nie trzeba było do Drawska lecieć. Większość ludzi trzymała świnki. Ja, jak z Krótkiej przyszłam tu, to dwie świnki uchowałam. Jedna miała biało-czarne łaty, a druga cała biała była. Co to było za kino! Uciekła mi ta czarno-biała aż tam, na tory szczecińskie. No, a my za tą świnią! Matko! Sobie myślę: – Teraz pojedzie pociąg, to ją roztrzaśnie! Ale ona była taka cwana, że przeszła na drugą stronę, i w tej trawie zmęczona, „ha-ha-ha”, się tam uwaliła, i leżała, aż pociąg przejechał. Oj, co to było, złapałam za uszy, i ciągłam, a to kwiczało! Ale ciągłam i przyciągłam do domu. Było nam ciężko. Cóż ja? Przy tej maszynie trochę zarobiłam, mąż to, co z parowozowni przyniósł, a dzieci było parę, trzeba było robić. Jechałam do swojego najmłodszego brata, uszyłam sobie, była taka moda oczywiście, kloszową spódnica. Taka obszerna! Tę spódnicę potem zdjęłam ze siebie, i córce do szkoły zrobiłam sukienkę. Bo nie było nas stać, żeby iść kupić z czegoś, nie było.