Ur. 8 maja 1935 w Drawsku (woj. poznańskie). Jego ojciec był kapralem w niemieckim wojsku, jednak w 1918 roku zdezerterował z armii i wziął udział w Powstaniu Wielkopolskim. Pracował w odlewni i w tartaku, matka zajmowała się domem i wychowywała dzieci. Alfons Wyrwa uczył się w czasie okupacji w szkole podstawowej w Drawsku, po oddzieleniu uczniów polskich od niemieckich – w pobliskim Drawskim Młynie. W kwietniu 1945 ojciec Alfonsa Wyrwy postanowił, że ze względu na trudne warunki mieszkaniowe w Drawsku rodzina przeniesie się do opuszczonego przez Niemców Krzyża. Alfons Wyrwa ukończył szkołę podstawową w Krzyżu, następnie szkołę zawodową w Pile. Po skończeniu szkoły pracował w Zakładach Roszarniczych w Pile, po dwóch latach przeniósł się do Zakładów Energetycznych w Drezdenku i pracował na rozdzielni wysokiego napięcia w Krzyżu. W 1957 roku rozpoczął pracę na kolei w Krzyżu, pracował przy budowie masztów, obsłudze instalacji radiowych, głośnikowych i mikrofonowych podczas większości uroczystości w okolicy. Od 1993 roku jest na emeryturze, mieszka w Krzyżu. Relację Alfonsa Wyrwy nagrała Anna Wylegała. |
Galeria
Rozwiń galerię
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaTutaj w Krzyżu tam, gdzie jest teraz meblarnia, to była krochmalnia. I wtedy Niemcy mieli tutaj niewolników, bo Niemców byli tylko na takich kierowniczych stanowiskach gdzieś, do rządzenia. A tak to wszędzie obcokrajowcy, i oni musieli pracować. A Niemcy wszyscy poszli na front tam rosyjski, albo jeszcze gdzie indziej, bo przecież oni wojnę prowadzili dookoła wszędzie, gdzie tylko się dało. To tutaj byli Włosi, ale Włosi nie robili nic, tylko śpiewali. Było słychać, jak śpiewają. Buntowali się, bo oni tam niby tak ze sobą sprzyjali z Niemcami w czasie wojny. Ale to jacyś tacy niepokorni, to siedzieli tu we więzieniu. I Rosjanie siedzieli. Rosjanie to siedzieli tutaj, gdzie teraz się na tartak jedzie, tam jest ten dom, to były stajnie dla koni, ale oni potrzebowali dla nich, to przerobili te stajnie na taki obóz. Było ogrodzone siatką, i ja to pamiętam, bo jak myśmy tu chodzili po jakieś zeszyty do Krzyża do sklepu w czasie wojny, żeby sobie kupić, to tam stał wachman z karabinem, i pilnował. Budka była taka, i pilnował ich tam. Ale tak to oni nie uciekali i tak. W niedzielę ich tam na spacer poprowadzili, i tyle. Żadnych tu nie było takich bitew, żeby tam walczył ktoś. Pouciekali i tyle. Ale żołnierze niemieccy to jeszcze chodzili długo, myśmy bali się na grzyby chodzić, bo jeszcze niemieccy żołnierze w lasach dwa lata, trzy lata po wojnie się chowali. Tam były bunkry takie duże, i było gdzie się schować. Gdzieś tam się chowali, upolowali coś może, dopóki mieli amunicję – a tej amunicji, to w lesie leżało pełno, na pewno jeszcze do dziś jest. Niemcy jeszcze długo się kręcili, tu w lasach… Kiedyś ostrzelali tutaj pociąg. To ja już do pracy poszedłem, już skończyłem jedną szkołę, drugą szkołę, już pracowałem, ale to jeszcze przed wojskiem było. I jak przyjechałem pociągiem z Drawin, to coś od razu było pełno takich tych umundurowanych i nieumundurowanych z karabinami, i pilnowali, chcieli ich złapać. A dwóch takich wyskoczyło, i z maszynowych takich automatów. Uciekli tam w łąki, i nie złapali ich. Ale oni się chyba popowieszali, jak ten jeden, co to na drucie wisiał w lesie, ktoś szedł na grzyby, to zobaczył… Bo to nie było widać. Ale jak już potem spadł, jak się rozdwoił i spadł, to te kości leżały. Bali się ludzie na początku, wchodzić tam do lasu, to nie za bardzo, tak tylko po drzewa chodzili. A tak, to nie za bardzo. Ciężka sprawa była wtedy. Tu się wprowadziliśmy, to był ten dom, i tu mieszkamy cały czas. Nikogo tu nie było, i nic nie było. Wyszabrowane było, wszystkie drzwi, tak jak są te framugi, to było wszystko powyłamywane. I kolbą od karabinów wybite, wszystko połamane. To Polacy wszystko wyszabrowali, miejscowi. Wozili i wozili cały czas. Trzeba było tam z tymi Ruskami dobrze się ułożyć, trochę dogadać, bo oni pilnowali. Ale niemieckie samoloty to krążyły i strzelały, niektórych to tutaj zranili. Bo oni widzieli, że na szaber jeżdżą, jak przyjechali tutaj, to strzelali. Bo tam jeszcze wojna trwała. A to wszystko było pozostawiane, i tak stało. Sklepy były wszystkie otwarte, w sklepach na przykład to było wszyściutko. Kto co potrzebował, to brał. Okno wystawowe albo drzwi wyłamali, i nosili wszystko. A na rynku to rosły cztery takie drzewa, i było to ogrodzone płotkiem takim ze siatki, z słupkami, i był pomnik, i były groby jakichś tam Niemców pochowanych. Nie wiem, osiem czy ileś tych grobów było. To wtedy tych Niemców wykopali, i te groby rozebrali, pisało tam na tych grobach, kto leży – jakieś żołnierze pewnie z tamtej wojny. I powywozili ich na cmentarz i tam pochowali, a tu pochowali rosyjskich żołnierzy, co poginęli. I były gwiazdy takie. A potem przyszedł taki okres, i wywieźli i pochowali ich na niemieckim cmentarzu – na tej prawej stronie cmentarza, tu obok, i zrobili taką kwaterę, i też były groby z gwiazdami, takie z betonu. A polskich żołnierzy to było czterech, to leżeli na tej stronie, na lewej stronie, na tym cmentarzu, z samego przodu. I to nawet byli żołnierze, że tutaj mieli rodziny gdzieś. Bazan się jeden nazywał, tutaj Bazany jakieś mieszkali też, to był ich syn. Niemcy dostali rozkaz opuszczać te tereny. Ja to wiem, bo nas wszystkich zwołali, i myśmy stali między tym tłumem. A Polacy, którzy chcą, mogą iść też uciekać, ale nieobowiązkowo. A oni obowiązkowo musieli się wyprowadzać. Oni wszystkie domy pozamykali i poszli. Nikt nie został, wszyscy pouciekali, nie było nikogo. Tutaj niektórzy przyjechali w odwiedziny, ale naszych nie ma. Tutaj, gdzie Drogomireccy mieli dom, to kiedyś przyjechała jedna kobieta. A w 1945 roku to był chłopiec taki niemiecki 16-letni, nie wiem, skąd on się tutaj znalazł, w każdym razie on tutaj był. Ale później – ja nie wiem, w którym to było roku, czy to było rok po wojnie? Obowiązkowo musieli się wszyscy wyprowadzić. I były podstawione pociągi specjalne, i wszystkich naładowali, i wszystkich wywieźli, tych, co zostali jeszcze. A tak, to oni tutaj pracowali, przy porządkowaniu ulic, tam gdzieś takie dla tych Niemców były roboty, bo to rozmówić się nie mogli z nimi wszyscy. Robili, niektórzy, jak fachowcy tacy byli, to pracowali tam gdzieś w młynie załóżmy, czy w tartaku, tartaki były czynne, to wszystko zostało, tartaki zostały. Ruscy gonili, oni byli po babach. Myśmy mieli siostrę, to dopiero później się tak o tym dowiedziałem, że… Ja tak nie wiedziałem, bo byłem za mały, ale ona też gdzieś schowana była. Schowana była przed nimi, bo to taka dzicz była, ci Ruscy. Jak było: jak przyszedł żołnierz niemiecki, to przyszedł, zapukał: „Proszę”. Usłyszał, wszedł. A Ruski to najpierw wszedł, a potem się pytał, czy można. To pamiętam. „Czy możno?”. Wszedł. Jak wyszedł, to już budzika nie było, i nie wiadomo było, kiedy on go tam wziął. I oni tych budzików, albo tych zegarków, to mieli pełne kieszenie. Niektórzy to mieli podtrącane od filiżanek uszy, zołoto, i całe to dźwigał w tym plecaku ze sobą. A oni nic więcej nie robili, tylko pili, śmierdzieli benzyną i bimbrem. W tych kanistrach od benzyny to był bimber, alkohol mieli, i wozili. Przyjeżdżali tutaj repatrianci, i to przyjeżdżali takimi grupami. Jak takimi grupami przyjechali, to tutaj od stacji, gdzie była ulica Kolejowa, a teraz zrobili Wojska Polskiego do samego końca, to tam przeważnie przyjechali ze Lwowa i z okolic Lwowa. Tylko po lwowsku rozmawiali! Bardzo weseli ludzie. Później oni już wszyscy pracowali na kolei przeważnie. Teraz ich już nie ma, teraz jak się czasami po cmentarzu chodzi, przeczyta nazwisko, to już tego nie ma, tego nie ma… A ci młodzi nie umieją tak mówić, jak oni. I oni takie wice różne umieli, jak były przedstawienia jakieś, to takie bomby zalewali! A z innych stron też później przyjechali. Z różnych stron byli, ale nie zawsze zostawali na stałe. Bo na przykład przyjechali, i skądś się dowiedzieli, że ich tam ktoś gdzieś jest, i wyjechali od razu, i tam są. Najpierw od razu się gdzieś ulokowali, a potem pojechali, dużo tutaj do Gdańska pojechało. Ja tylko jeden, co tutaj tak długo mieszkam, a tak tutaj to wszystko jest zmienione. |