Ur. 10 marca 1930 we wsi Podłuże (powiat dubieński, Wołyń). Jego ojciec był Polakiem, pochodził ze szlachty zagrodowej, matka była Czeszką. Rodzice pracowali na własnym gospodarstwie rolnym. Marian Kosiński uczęszczał do szkoły powszechnej w sąsiednich Detyniczach. Po wkroczeniu Armii Radzieckiej jego rodzina uniknęła wywózki dzięki oddaleniu gospodarstwa od głównych zabudowań wsi. W czasie okupacji niemieckiej rodzina Kosińskich ukrywała żydowską dziewczynę z dzieckiem, która została znaleziona i zamordowana przez Ukraińca z tej samej wsi. W kwietniu 1943 Marian Kosiński z rodziną został wywieziony na przymusowe prace do Austrii, gdzie do końca wojny pracował w gospodarstwie klasztornym w Melku. W Austrii zginął jeden z jego braci. Po zakończeniu wojny, 12 maja 1945, rodzina wyjechała z Melku do Wiednia, a stamtąd trafiła pod Baden, gdzie po dwóch miesiącach amerykańskim transportem została przewieziona na Ukrainę Radziecką. Stamtąd zostali skierowani do Odessy, skąd wrócili do Dubna. Ich rodzinna wieś została spalona przez Niemców, więc przez trzy miesiące pracowali w kołchozie we wsi wuja. 21 grudnia 1945, ostatnim transportem rodzina Mariana Kosińskiego wyjechała na Zachód. Osiedliła się w Legnicy, gdzie państwo Kosińscy objęli dużą gospodarkę, jednak w maju 1946 przeprowadzili się na Wizany – niedaleko Krzyża, gdzie wcześniej osiedlił się brat Mariana Kosińskiego. Marian Kosiński ukończył technikum w Szczecinie, uczył się również w Warszawie. Po śmierci ojca zrezygnował z dalszej pracy na gospodarstwie i przeniósł się do Krzyża. Przez 34 lata pracował w zakładzie melioracyjnym w Trzciance. W 2008 roku odwiedził Wołyń i swoją wieś rodzinną. Relację Mariana Kosińskiego nagrała Anna Wylegała.
|
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaSkończyła się wojna 8 maja, a 12 maja myśmy wyjechali z Austrii. I jechaliśmy bykiem jednym do Wiednia, 80 km. Bo jak Ruski przyszli do tego majątku, to oni wszystkie konie zabrali na wojnę, tak, że ani jednego konia nie było, a byki byli. Przyjechaliśmy do Wiednia, byka zabrali na mięso dla wojska, a dali nam parę koników. Ja nieraz śpię, to sobie zawsze o tych konikach marzę! Żeśmy jechali jeszcze 25 km tymi konikami z Wiednia tam, gdzie żona pracowała, pod Baden. I tam nas Ruski kierowali: – Tu, do tej wsi! I w tej wsi też był majątek duży, i tam myśmy przyjechali, te konie zabrali, a nam kazali siedzieć. Zawieźli do Niemców, do mieszkań, i tam jeden miesiąc w jednej wsi mieszkaliśmy, drugi miesiąc w drugiej, bo to transporty, kolej, wszystko pobite, nie było ruchu. Potem po dwóch miesiącach przyszli już Amerykanie, dali te amerykańskie samochody, stobekiery się nazywali. Wszystkich nas tam zwalili, po dwie, po trzy rodziny do samochodu, i wieźli aż nas pod Lwów, przez całe Czechy, przez całą Polskę, do Sudowej Wiszni. W Sudowej Wiszni nas zwalili, i stamtąd nam kazali jechać na Odessę. I my pojechaliśmy na Odessę, i tam znowuż, pamiętam jak dzisiaj, wyszedł porucznik, i pyta się, po co my tu przyjechali. – Nam kazali. To mówi: – Teraz wracajcie z powrotem, skąd jesteście? No to my teraz kto gdzie, kto dokąd, do domu! Na węglary, na węglówki, i jechaliśmy z Odessy przez Rumunię i Białoruś, i kierunek Dubno, do domu. Przyjechaliśmy do Dubna, na wieś tam nie pójdziem, bo to wszystko popalone, Niemcy popalili, koniec. Jeszcze kuzynka była trochę dalsza, ona była Polka, ale drugi raz wyszła za Ukraińca. I myśmy tam poszli, i tam może – już nie pamiętam dokładnie – dwa czy trzy dni siedzieli, i odnalazł się matki brat. I my poszli do matki brata, tam myśmy chyba jeszcze trzy miesiące byli, w kołchozie robili, my, ja, siostra, matka, i ojciec, bo brat, ten, co z nami był, to w Austrii zginął. I po tych trzech miesiącach uciekaliśmy, to znaczy już wyjeżdżaliśmy, był ostatni transport Polaków zza Buga do Polski. I my z tego skorzystaliśmy, ostatnim transportem, 21 grudnia wsiedliśmy w pociąg. Wagon podstawili jeden, i nas w tym wagonie były chyba trzy rodziny, bo więcej nie mogli ładować. I do Polski! W bydlęcych wagonach! I „Lulajże Jezuniu” zaśpiewaliśmy w Lubaniu Śląskim. Dowiedzieliśmy się w Lubaniu, że mego ojca rodzina mieszka w Legnicy. To my z powrotem do Legnicy. Ani jeść, do picia była woda, ale jedzenia nic! Zmarzłe ziemniaki na Wigilię! Bo nie mieliśmy nic, jak przyjechaliśmy z Rosji, goło i wesoło! To było życie, nie było takie luźne! I przyjechaliśmy do Legnicy, i w Legnicy dopiero rozsiedliliśmy się w jednej takiej chatce, potem znaleźliśmy drugą taką gospodarkę, taka ładna, ja o tej gospodarce jeszcze teraz marzę. Czemu ojciec rzucił tę gospodarkę i przyjechał tu, na dziadostwo? Ojciec, jak przyjechał tu, już nie chciał gospodarki, miał dość Stalina. Bo wiedział, że Stalin będzie kołchozy robił, i robił! A ojciec wziął tylko dwa hektary, taką działeczkę, kartofli trochę posadzić, ziarnka trochę dla kur, żeby coś było. Były gospodarki, mógł wziąć, ale my nie chcieli! I tak taka podróż była, od 20 maja, jak wyjechałam z Austrii, to na Sylwestra dopiero położyłem się w łóżku tam w Legnicy. Cały czas w podróży, nie w swoim! Tu były w mieście same szkielety, jak myśmy przyjechali, i my jako junaki, nas zebrali i myśmy chyba dwa miesiące ten Krzyż rozbierali, te cegły. To gruzy byli! Ten murek taki, co jest na wojska Polskiego, to zawsze jak idę, to sobie przypomnę, że ja to rozbierałem! Został kawałek tego murka, a to był niemiecki budynek tam, ale wojna zniszczyła. Te ważniejsze linie były zniszczone, Wojska Polskiego, tędy szli, i na Drezdenko szli, jechali na Drawsko, tam inna jednostka szła, a tu inna jednostka. Jeden czołg stał rozbity na polu, tu jak jechać do Huty, na lewo na polach. Długo, długo, po wojnie jeszcze stał, ze dwa lata w Krzyżu już my byli, to on jeszcze stał, dopiero potem zaczęli wszystkie te złomy zbierać z całej Polski, i na przetop. A do 1947 roku jeszcze Niemcy plienne, to znaczy wojenne byli tu. To w tym budynku mieszkali, gdzie ja, w moim własnym domu na Wizanach. I polscy żołnierze ich pilnowali, dwóch, normalnie z karabinami. To cała jednostka chyba była, ja wiem, ze 20 żołnierzy niemieckich. Oni pracowali w mieście, w nadleśnictwie Wieleń, pracowali po terenie leśnym, dopiero w 1947 zostali zwolnieni i pojechali do domu. Dużo wojennych Niemców było tu. Polacy nie mścili się, nie, oni normalnie tu mieszkali, normalnie ich pilnowali, rozmawiali… Dobrze żyli, te Niemcy, oni nie mogli narzekać na nas. Naszych wojennych Polaków też jak Niemiec, Hitler zabrał do niewoli, jak poprzyjeżdżali do domu po wojnie, to opowiadali, że też nie mieli źle. Tak, że odmszczenia się nie było jedne drugim. Ja pamiętam tą scenę, jak oni w tym budynku moim, ojca budynku, mieszkali. Dopiero potem, jak oni wyjechali, to w 1948 roku my od brata poszli tam do swego budynku. A brat sam na gospodarce został. Ale długo i tak ich trzymali, prawie dwa lata po wojnie Niemców-niewolników tu trzymali. To tylko na terenie Krzyża czy Wielenia, a tam dalej też byli, Trzcianka Piła, tam wszędzie byli wojskowi Niemcy, to robili przeważnie w lasach. Nikt z nas ich nie wypędzał, ale oni sami wiedzieli, że muszą wyjechać stąd, i wyjechali. A Steinbach tam teraz inaczej to wszystko przedstawia, że Polacy ich wypędzili. Może być, że na pewno niektórzy rolnicy na chama wypędzali, to było. W Gieczynku, ja pamiętam, coś było. Zabierali, osadzali Polacy, i won mówił Niemcom. To było, ale nie wszyscy, miejscami takie byli punkty. Oni nic nie zabierali, takie walizki, rzeczy bliższe, potrzebniejsze, bo reszta wszystko zostawało. Tu są takie ludzie, że przyjechali stamtąd tu, i nie usiądli, że to już na stałe, tylko mówią: – My tu chwilowo. I kto gdzie, nawet na najgorsze siadał, a mógł sobie wybrać miejsce lepsze, czy chatę, czy mieszkanie. Mówili: – Tu miesiąc, dwa, i z powrotem. A ja im odpowiadam: – Ty co masz takie durne, to by ciebie tam stamtąd wieźli tu, i z powrotem! To już była ta polityka, że to jest Polska i koniec, i to będzie wszystko. A tu jak przyjeżdżali, to była ta nadzieja, że wrócą. W Szklanej Hucie za czasów komuny robili kołchozy, to w Szklanej Hucie był kołchoz, a na terenie Krzyża więcej nie było, tylko Szklana Huta miała kołchozy. A PGR-ów nie było. PGR-y zrobili w Dębogórze, Żelichowie, Wieleniu, nie było tak więcej. Zaganiali do kołchozu, trójka chodziła, organizowała kołchozy. Ale ludzie po prostu nie chcieli. I podatkami dusili, i tym zbożem, żeby oddawać, dusili. Rozmaitości były, żeby nakłonić jakąś wieś, żeby skołchozowała się. Kolektyw zrobić chcieli. Ale tylko Huta poddała się, a reszta wsi to nie, ja dobrze je znam, ani nawet w powiecie trzcianeckim nigdzie nie było kołchozu, tylko Huta się poddała w kołchozie. I tam zdaje się koło Siedliska jedna wieś. A tak to przeważnie nie dawali się, gospodarzyli do końca. |