Helena Bartnicka
Ur. 7 stycznia 1926 w Pęckowie (woj. wielkopolskie). Jej rodzice posiadali własne gospodarstwo rolne. W Pęckowie Helena Bartnicka skończyła sześć klas szkoły powszechnej. Pod koniec 1939 roku rozpoczęła pracę przymusową w gospodarstwie niemieckim w Wizanach koło Krzyża, gdzie pracowała do stycznia 1945. W 1941 roku jej rodzina została wysiedlona z gospodarstwa, w którym zamieszkali Niemcy przesiedleni z Besarabii. Ojciec Heleny Bartnickiej trafił do obozu w Łodzi, gdzie zmarł po 2 tygodniach na zapalenie płuc, matka pracowała do końca wojny w majątku niemieckim pod Szczecinem. Po ucieczce Niemców przed zbliżającym się frontem Helena Bartnicka zamieszkała w Wieleniu u swojego narzeczonego. Po ślubie państwo Bartniccy mieszkali w Pęckowie i Łokaczu Wielkim koło Krzyża, a w 1946 roku przenieśli się do Krzyża. Helena Bartnicka zajmowała się domem i dziećmi, pracowała też jako sprzątaczka. Mieszka w Krzyżu. Relację Heleny Bartnickiej nagrała Anna Wylegała.

Galeria

Rozwiń galerię

Fragmenty do słuchania

Polscy robotnicy przymusowi w Krzyżu w czasie wojny

Polscy robotnicy przymusowi w Krzyżu w czasie wojny

Fragmenty do czytania

Polscy robotnicy przymusowi w Krzyżu w czasie wojny

Raz dostałam przepustkę do domu, bo zawsze co miesiąc wiozłam pieniądze. 25 marek dostałam. No i taki był wachmeister, taką budkę mieli. I były nas dwie, chyba humoru nie miał, przeczytał tą kartę, Grenzhause, i powiedział, że mam zurück fahren. Coś mu się nie podobało, jedną puścił, a mi kazał z powrotem. To do Wizan pojechałam z powrotem, do Wielenia 14 kilometrów, 10 kilometrów do Pęckowa, co ojcu pieniądze zawiozłam, i w nocy wróciłam. Jeszcze taka burza była, w Drawsku się zatrzymałam, o północy do domu dojechałam. Musiałam w tym czasie dojechać do domu na tę przepustkę. Tak było, pioruny biły, a ja jechałam i płakałam.

Polscy robotnicy przymusowi w Krzyżu w czasie wojny

Ale Niemcy ci tutaj, ci gospodarze, oni byli przeciw tej wojnie. Przeciw temu Hitlerowi byli, nie mówili o nim dobrze. Oni jak jechali, czy kobieta, czy chłop, wszyscy podnosili „Heil Hitler!”, bo musieli to robić, „Heil Hitler!”. To robili. Ale oni za wojną nie byli. Wiedzieli, że to się źle skończy, wiedzieli. Może młodzi studenci inaczej, ale z takimi ja nie miałam nic do czynienia. Ale ci cywilni ludzie to nie byli za Hitlerem. Oni mówili, że on to źle robi.

Wyjazd i wysiedlenie Niemców

Oni wszyscy uciekli, oni musieli wszyscy uciekać. Gdzieniegdzie jakieś babcie stare były dwie, zostały, to po pół roku musiały też opuścić te ziemie. Wszyscy na wozy, bo samochodów wtedy nie było, na pociągi, i wszyscy jechali pod Berlin. Wszyscy musieli uciekać. Bo jakby ten Rusek wszedł wtedy, to ja nie wiem, co by to było, powystrzelałby tych Niemców. Uciekali wszyscy, każdy dom był opuszczony. Potem były rabuśniki, co rabowali po tych domach, bo tacy się też zawsze znajdą. Nieraz, jak Niemcy mieli tych talerzy, tego wszystkiego, to zakopywali to w ziemię, myśleli, że wrócą. Nieraz jeszcze kto odkopał i znalazł. Chowali Niemcy, bo zabrać ile można było ze sobą? Uciekali, wszyscy uciekali, strach był wielki. Tyle narodu, tyle tysięcy, co ich tu było, to wszystko się musiało tam gdzieś zmieścić. Oni mieli taki strach, że wszystko, co było żywe, to uciekło. Wszystko było opuszczone. Po pół roku jeszcze pojechałam zobaczyć to gospodarstwo w Wizanach, w którym pracowałam, z teściem my pojechali tam. Tam były psy, i te psy mnie poznały. Ja nie wiem, czym one się żywiły? I do roweru do mnie przyskoczyły. Ja mówię: – Gdzie my tego psa weźmiemy?. Ale tam już ktoś z Polaków był osadzony gdzieś na wsi, kogoś my znaleźli, i do chlewa mu tego psa zamknęli. Bo jak miałam psa zabrać? Jeszcze mnie poznał ten pies… Czym one żyły te pół roku, to nie wiem, od tego stycznia do wiosny. Niemcy i psy, i wszystkie meble zostawili, Ruskie strzelali do tego wszystkiego. A oni wszystko zostawili.

Powojenna gospodarka

Byli prywatni rzeźnicy, byli prywatni, a potem, jak już te komunistyczne władze przyszły, to spółdzielnie otworzyli. Ale byli prywatni, i u tych prywatnych się dobrze kupiło. A potem zaraz wszystko malało, i spółdzielnie się robiły. Sklepy państwowe się robiły. Ludzie stali za tym mięsem. Nie wszyscy sobie tam coś chowali. Było trochę na kartki. Ja za tym nie stałam, bo ja miałam zawsze mięsa trochę swego, świnkę sobie chowałam, tak, że za te kartki to sobie cukier wybrałam, coś w zamian. Nie chodziłam za tym. Bo tu jechali aż do Poznania. Ja raz tylko pojechałam do Poznania ze sąsiadką po mięso.

Adaptacja do życia w nowym miejscu

Nie obawiano się tutaj, że Niemcy wrócą. Bardzo szybko było to miejsce zasiedlone, szybko się zasiedlili ludzie. Pożenili się młodzi, tak, że wszystko było szybko. Dużo było domów spalonych, ale doszło to do porządku. Niemcy nieraz przyjeżdżali. Do mnie raz przyjechali, ale to przyjechali jego Niemcy, mojego męża, z Huty. My tak jakoś się domówili, tak jakoś się popytali o wszystko, bo przecież przyjechali zobaczyć. Bardzo grzeczni zresztą byli. Chcieli jeszcze wszystko swoje zobaczyć, ale tu wszystko było zasiedlone już. Wszystko zasiedlone już było bardzo szybko, i gospodarki, i domy,, bo tu dużo tych ludzi ze Wschodu przyszło. Bo tam znów byli wyrzucani, i to taka była zamiana: raz-dwa było poobsadzane wszystko. Tamci stąd uciekli, i już następcy byli.

Varia

Przed wojną tu o Niemcach nikt nic nie wiedział, nic. Była granica, i tutaj Wieleń, to wszystko aż do Poznania, tu idzie ta Noteć rzeka, granica. Tutaj z Niemcami żadnych nie mieli kontaktów. Tylko co moja mama mówiła, to jeszcze het przed tym 1918 rokiem, że tam wyjeżdżali do Niemiec na te szekle, tak mówili, kartofle zbierać na jesień. To tak wyjeżdżali, ale moja mama to nie jeździła, to poprzednie pokolenia jeździły. Ale tu my w Pęckowie nie mieli z Niemcami nic wspólnego.