Ur. 30 lipca 1920 we wsi Pęckowo (woj. poznańskie). W Pęckowie skończyła szkołę powszechną. Jej ojciec był stolarzem, jeszcze przed I wojną światową działał w lokalnych organizacjach polskich. W 1939 roku Irena Helak wywieziona została na roboty przymusowe do majątku niemieckiego pod Człopą, gdzie przebywała do stycznia 1945. W marcu 1945 pracowała przymusowo przez 3 tygodnie w majątku zarządzanym przez wojska radzieckie w okolicach Gorzowa Wlkp.. W 1946 roku wyszła za mąż i w marcu przyjechała do Krzyża, gdzie jej mąż już w czasie wojny pracował na kolei. Nie pracowała zawodowo, zajmowała się domem i dziećmi. Zmarła w 2010 roku. Relację Ireny Helak nagrała Anna Wylegała. |
Galeria
Fragmenty do słuchaniaFragmenty do czytaniaPo wojnie w Pęckowie nie było gdzie mieszkać. Mąż pracował w Krzyżu, to do Krzyża przyjechałam, bo nie było w domu miejsca dla wszystkich. Dużo ludzi wtedy wyjeżdżało. I z Poznania, i z innych miejsc. Rzadko który był w Krzyżu z tej samej miejscowości. A ja w marcu brałam ślub i zaraz do Krzyża.
Ja sama tu nie byłam, ale jak te Ruski dochodzili do Krzyża, to ludzie w Krzyżu rabowali. Ja nie byłam, ojciec nigdzie nie dał iść, nie wiem, jak to wyglądało. Ale ludzie od nas bardzo wozili, były maszyny do szycia, przywozili, sprzedawali, handlowali tym wszystkim. Do Drezdenka przecież gdzieś tam, to pamiętam, żeśmy jechali na ślubne suknie, kupić. To mieli całe bale poprzynoszone, konie mieli, to poprzywozili ubrania. Przyjechali do Krzyża ci z Drawska, to wszystkie piece, wszystko porozbierali, pompy, wszystko było powydzierane. Jak się zaszło do tych domów, to wszędzie był nieład, nieporządek, bo Ruscy jak weszli, jak były książki niemieckie, to wszystko było rozrzucone od razu.
Tu w Krzyżu w 1946 roku też jeszcze byli jacyś Niemcy. Ja jeszcze pamiętam, że tu Niemcy byli w Krzyżu, raz widziałam tak na wózku, tak mieli wypakowane, jechali na stację chyba. A ludzie mówili, że były jeszcze takie baraki, i takie domy pobudowane, takie glinianki, i tam ci Niemcy z miasta mieszkali. Te glinianki stały jeszcze, jak my przyszliśmy.
Z początku nie było sklepu, nie poszło się mleka kupić. Nie było sklepów z mlekiem. Jak pamiętam córka się urodziła, to z domu, od mamy mleko czy masło przywoziłam. W sklepie się przecież masła nie kupiło. Po wszystko się na rynek szło, po śmietanę, wszystko na rynku. Na rynkach najbardziej ci ze Wschodu stali. Sklepy z chlebem były. I na kolei my dostawali takie, czy to z Ameryki, czy z kędy poprzychodziło – nie wiem, jak to się nazywało, takie białe, że pączki się na tym piekło. I ile tam na tej kartce było, to tam się szło, i cukier my też dostawali tam jakoś, też na te kartki. Tak samo się w kolejkach na kolei stało, taki był przydział. I oliwę my dostawali. Były takie punkty na kolei, i do tych punktów w jakichś godzinach się szło, kolejarze szli. Na osobę było dawane tyle a tyle.
Kiedyś to na tych ze Wschodu mówili „zabugole”. Zza Bugu. A teraz już nikt się od nich nie odróżnia. To byli dobrzy ludzie, i taki handel, coś takiego uprawiać, to oni byli do tego. Oni pierwsi stali na tych rynkach, tak umieli handlować, na grzyby, do lasu iść. My to tak tego nie znali, a oni raz-dwa, sprzedać, umieli to. I dzieci więcej kształcili. U nas to więcej dzieci w domu były. A o nich od początku mówili, że oni się z maturą rodzą, bo wszystko tak umieli. Pamiętam, taki Halicki był, też tam z kędyś pochodzili, to oni bardzo byli do tego, żeby nie pracować po prostu, a umieli głową zarobić. A nasi tutaj, poznaniacy, to więcej pracowici. Tamci to z początku przyszli w takich butach wielkich, w takich kufajach, chustach pookręcanych, bo tam było zimno, inaczej, i też się musieli tam inaczej nosić. Odróżniali się z początku. |